Przejdź do zawartości

Andrzej Nowak (historyk)

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów
Andrzej Nowak (2014)

Andrzej Nowak (ur. 1960) – polski historyk, pisarz, publicysta, sowietolog, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dzieje Polski. Tom 1. Do 1202 Skąd nasz ród

[edytuj]

(Wydawnictwo Biały Kruk, Kraków 2014)

  • Twórcy państwa, które otrzymał w spadku Mieszko, o tym nie myśleli. Nie wiedzieli może nawet, że kładą fundament pod Polonię/Polanię – państwo przyszłych Polaków. Ale budowali swoje dziedzictwo z pasją. Wiedzieli, że warto. Ich dziedzice: Mieszko, a potem Bolesław umieli nie tylko to docenić, ale stworzyli coś trwałego, co przetrwało – na razie – ponad już tysiąc lat. W tym, co zbudowali odnajdywać będą swój dom, swoje dziedzictwo także inni, spoza rodziny książęcej, spoza drużyny księcia – ci, których nazwać możemy po prostu mieszkańcami piastowskiego państwa. Tworzyć będą tę więź pracą kolejnych generacji. Są, niemal na pewno, w tej pracy także nasi przodkowie.
    • Źródło: s. 78.
  • Wiemy już, że Bolesław Krzywousty wcześniej pomyślał o tym, jak zapobiec wojnie domowej po swojej śmierci i wysunął najpewniej niedługo po urodzeniu Bolesława Kędzierzawego zasadę senioratu, zaprzysiężoną przez możnych polskiego państwa. Teraz jednak, kiedy miał już wielu synów: pierworodnego, legalnego spadkobiercę Władysława oraz grupę juniorów wraz z matką – musiał z jeszcze większą troską i dbałością o szczegóły swego testamentu pomyśleć o przyszłości swego dziedzictwa. Koronacja królewska, tak jak w przypadku Mieszka II, a potem Bolesława II Szczodrego, groziła konfliktem z możnymi, których korona królewska spychałaby już wyraźnie w dół w stosunku do osoby monarchy.
    • Źródło: s. 266.
  • Zdawał sobie sprawę, że najmocniejszym argumentem na rzecz spojenia Pomorza z jego państwem będzie udany proces chrystianizacji poprowadzony pod patronatem. (…) Najszybciej, bo w 1122 r. pojawił się na wyspie Wolin biskup Bernard z Hiszpanii. (…) W tym samym roku książę Bolesław wysłał listy do innego misjonarza, którego chciał pozyskać do swoich planów. Był nim biskup Otton z Bambergu. Bolesław znał go z dzieciństwa z Polski, gdzie młody Otton towarzyszył arcybiskupowi gnieźnieńskiemu (…). Polskiemu księciu chodziło teraz o to, żeby biskup bamberski poprowadził misję na Pomorze Zachodnie, włączając nowe „owieczki” do stadła podporządkowanego władzy pasterskiej arcybiskupów gnieźnieńskich (co łączyło się z uznaniem władzy politycznej Piastów), a nie np. magdeburskich czy hamburskich.
    • Źródło: s. 252.
  • Zwrot Mieszka w stronę Czech był w tej sytuacji wyborem najlepszym. Rozbijał (ewentualny) sojusz czesko-wielecki, bardzo dla Gniezna niebezpieczny. Pozwalał nawet na wsparcie kolejnych wypraw militarnych Mieszka posiłkami czeskimi. Dawał jego wychodzącemu dopiero z nadnoteckich borów państwu uznanie ze strony księstwa już zaakceptowanego w rodzinie łacińskiej Europy – i to na zasadach równoprawnych, potwierdzonych mariażem córki Bolesława z Mieszkiem. Pozwalał tą drogą – a nie poprzez saskich biskupów i baronów – sięgnąć do źródła wiary chrześcijańskiej. Przyjęcie chrztu oczywiście było decyzją o konsekwencjach najdalszych.
    • Źródło: s. 81.

(teologiapolityczna.pl, 16 stycznia 2018)

  • A potem był 10 kwietnia 2010 roku – i rzeczywiście, tak jak to zasugerował red. Żakowski – wróciły pytania o polską wolność. Skoro Rosja Putina okazuje się najzaufańszym dla polskiego rządu partnerem do wyjaśnienia okoliczności tej tragedii, która się pod Smoleńskiem dokonała, to te pytania musiały wrócić. Wróciły i wtedy, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi oddawały na Krakowskim Przedmieściu hołd tym, którzy zginęli pod Smoleńskiem. I kiedy na ulicach Warszawy, znów, jak w 1861, 1862, najbardziej przeszkadzał władzom Krzyż związany z biało-czerwoną flagą. Te pytania wracały, kiedy z inicjatywy marszałka polskiego sejmu, a potem (po kwietniu 2010 roku) Prezydenta RP, postawiony został pomnik żołnierzy Armii Czerwonej idących szturmować Warszawę w 1920 roku. I wtedy, kiedy można się przekonać (a można się o tym przekonać codziennie), że uznany za patrona polskiej stabilizacji geopolitycznej Władimir Putin nie jest jednak dobrym patronem wolności, ani w swoim kraju, ani wobec sąsiadów. Tak, te pytania wracają. I tak wraca spór o granice ugody i sens Powstania.
  • Jeszcze większe straty niż powstania przynosiły Polsce, mieszkańcom jej ziem, kolejne lata obcego panowania. Ziemie polskie i ich ludność traktowane były – czy to z perspektywy Petersburga, czy Berlina, czy Wiednia – jako peryferie, mniej lub bardziej ważne, ale zawsze peryferie Imperium. Peryferie, które się wykorzystuje w interesie imperialnego centrum.
  • Jeśli ktoś pisze, że powstania przynosiły Polsce wielkie straty – i oczywiście nie można tej prawdzie zaprzeczyć – to powinien zastanowić się także, co działo się z Polakami, kiedy nie powstawali. Tylko w latach 1832-1873 (z wyłączeniem okresu Wojny Krymskiej i Powstania Styczniowego) z terenu kadłubowego, maleńkiego Królestwa Polskiego wcielono do armii Imperium Rosyjskiego ponad 200 tysięcy młodych ludzi, z czego około 150 tysięcy zmarło lub zginęło gdzieś na służbie garnizonowej w kazachskich stepach, albo w walce z broniącymi swej niepodległości Czeczenami, albo od kijów rosyjskich kaprali. Najwyżej 20–25 tysięcy wróciło (po 25-letniej służbie) do kraju...
  • Krzyż Powstania Styczniowego był także przystankiem na drodze do niepodległości. Wywalczyli ją w 1918–razem z Powstańcami Wielkopolskimi – i obronili w 1920 (razem z Powstańcami Śląskimi) ci, którzy o Powstaniu roku 1863 pamiętali z największym szacunkiem. Potem potęga dwóch sąsiednich kamieni młyńskich wrogich Polsce imperiów znów tę niepodległość starła. I wybuchały kolejne powstania: mniej znane, jak to w Czortkowie, które młodzież polska zorganizowała przeciw władzy sowieckiej dokładnie w rocznicę 1863–22 stycznia 1940 roku. Potem bardziej znane, wielkie: Warszawskie. I kolejne, choć bez nazwy powstania, kontynuujące tego samego ducha poświęcenia dla wolności i Polski: manifestacja młodzieży w Krakowie 3 maja 1946, potem Czerwiec Poznański 1956, wystąpienia milenijne w 1966, Marzec 1968, Grudzień 1970, czerwiec 1976, nowa rewolucja moralna – od Czerwca 1979 do Sierpnia 1980, potem znów walka przeciw stanowi wojennemu, aż po ostatnie strajki „Solidarności” – w Nowej Hucie i Stoczni Gdańskiej w kwietniu-maju 1988.
  • Po ważnym epizodzie napoleońskim od 1815 roku ustalił się na sto lat nowy podział ziem Rzeczypospolitej. Warto przypomnieć jego proporcje, by zrozumieć, jak absurdalne są dywagacje rozmaitych „realistycznych geopolityków”, którzy szukają straconych szans dla polskiej niepodległości w ograniczeniu walki o nią do zaboru pruskiego czy austriackiego. Otóż od 1815 roku pod berłem carów Rosji znalazło się 82 procent terytorium Rzeczypospolitej przedrozbiorowej (tej w granicach z 1772 roku), pod berłem władców Austrii–11 procent; Prus–7 procent. Czy można było walczyć o polską niepodległość na 7 lub 11 procentach jej historycznego obszaru? Bez Warszawy?
  • Powstanie jest konsekwencją położenia. A położenie było następujące: od 1717 roku to rosyjscy ambasadorowie sprawowali faktyczną „opiekę” nad polskim państwem, stopniowo pozbawiając je godności i zdolności do obrony własnych interesów. Kiedy rosyjska imperatorowa zaprotestowała przeciwko wyborowi przez Polaków ich kandydata na króla – w elekcji 1733 roku – i wysłała trzy korpusy wojska, by wybrali jeszcze raz, zgodnie już nie ze swoją, ale jej wolą – do polskiego języka politycznego weszło słowo „niepodległość”. Zaczęto powoli pojmować jej wartość, jej znaczenie, tak dla rozwoju Polski, dla jej interesów, jak i dla godności jej obywateli. I zerwało się pierwsze polskie powstanie w walce o niepodległość: konfederacja dzikowska (1734–1735). Rosja imperialna nie ustępowała jednak: chciała trzymać Rzeczpospolitą pod swoją pełną kontrolą. Prusy chciały Polskę rozebrać.
  • Przeciwko takiemu traktowaniu, przeciwko trwaniu takiego położenia wybuchło kolejne powstanie: Styczniowe. Nie mogło nie wybuchnąć. Ugoda, jaką miał realizować wybrany przez Petersburg margrabia Aleksander Wielopolski, miała być w istocie pacyfikacją, ugodą bez polskiego społeczeństwa. Manifestacje patriotyczne ożywione w okresie tzw. rewolucji moralnej – w 1860, 61, 62–zostały krwawo zduszone przez rosyjskie wojsko, strzelające do tłumów, wkraczające zbrojnie do kościołów. „Z szansą czy bez szansy zwycięstwa należy się bić, aby ustało bierne poddawanie się rzeziom” – tak nastroje pokolenia 1863 roku streszczał wybitny historyk tego czasu, Henryk Wereszycki.
  • Ta sama nuta brzmiała także przy okazji 100 rocznicy Powstania. W roku 1963 państwo, nawet tamten gomułkowski PRL (zgoła inaczej niż III RP Donalda Tuska), nie miało co prawda żadnych wątpliwości, że pamiątkę zrywu z roku 1863 należy uczcić. Byli jednak mędrcy, którzy – w „Tygodniku Powszechnym” – rozpisywali się o tym, jakim geopolitycznym szaleństwem był ów zryw: występować przeciw Rosji, o tyle od Polski silniejszej – to zbrodnia przeciw realizmowi. Zbrodnią drugą miało być to, iż Rosja podobno była jedynym z zaborców gotowym do ugody z Polakami.
  • Tak, w 1918, 19 stycznia 192033, kiedy z pompą obchodzono 70 rocznicę Powstania Styczniowego, nikt nie miał wątpliwości, że bohaterska obrona słusznej sprawy – jak w 1863 roku – miała fundamentalne znaczenie dla tego, że Polska przetrwała. Przekonanie to było żywe i powszechne nie dlatego, że państwo, II RP, narzucało je w okolicznościowych akademiach. Było tak z tego powodu, na który zwrócił uwagę po latach Wereszycki: Polacy w II RP mieli to poczucie, że sobie, a raczej najdzielniejszym spośród siebie, zawdzięczają niepodległość, możliwość urządzania domu po swojemu. Że nikt nam wolności nie darował, ale że mieliśmy udział skuteczny w walce o nią – w powstaniu listopadowym roku 1918 w Królestwie Polskim, kiedy rozbrojone zostały zdemoralizowane już oddziały niemieckie, w dopełniającym je powstaniu wielkopolskim, potem w trzech powstaniach śląskich, a nade wszystko w zwycięstwie nad bolszewickim zagrożeniem w roku 1920. Z tej perspektywy widziane Powstanie Styczniowe było słupem milowym na drodze do zwycięstwa.
  • Tak się składa, że gubernia łomżyńska, w której centrum znajduje się Orło i okazały grób-pomnik gen. Kucyńskiego, była terenem szczególnie ostrych walk w czasie Powstania Styczniowego. Najtragiczniejszy epizod rozegrał się 21 lipca 1863 roku w pobliskiej Wygodzie pod Łomżą, gdzie wojsko rosyjskie, uprzedzone dzięki aktywności wywiadowczej Korpusu Żandarmów, zaskoczyło 50 bezbronnych młodych ludzi, którzy kierowali się do oddziałów powstańczych działających w okolicy Czerwonego Boru. Po okrutnych torturach, z wydłubywaniem oczu włącznie, młodzi ludzie zostali zabici. Jedyną pamiątką tej tragedii jest wysoki na 90 cm żelazny krzyż nagrobny w Wygodzie. Z okolic Łomży wywieziono ponad 600 powstańców i tych, którzy udzielili im pomocy na Syberię. Najbardziej okazałą pamiątką związaną z okresem Powstania Styczniowego jest dziś odnowiony grobowiec szefa żandarmów. Część ludności miejscowej, przechowującej pamięć kulturową powstania, czuje się tym faktem dotknięta. Dlaczego nie buduje się pomnika powstania narodowego, a odnawia swoiste mauzoleum naczelnego oprawcy?
  • To jest istota polskości: 255 lat walki o wolność. Od konfederacji dzikowskiej 1734 r. do strajków „Solidarności” 1988. W samym centrum tej długiej, podtrzymującej polskość tradycji jest Powstanie Styczniowe. A gdzie my w niej, wobec niej jesteśmy?
  • W odpowiedzi na interwencję rosyjską w 1792 roku wybuchło dwa lata później nowe, wielkie powstanie: kościuszkowska insurekcja. To nie był wynik „kompleksu antyrosyjskiego”, to była kolejna reakcja ludzi, którzy zachowali honor i osobistą godność, reakcja na zniewolenie. Mądra reakcja, bo rozpoczynała nową, piękną, ważną na przyszłość tradycję: odwołania do chłopów, podstawowej masy ludności, która jeszcze do polskości nie weszła, a żeby do niej dojść musiała wyjść najpierw ze społecznego zniewolenia, z pańszczyzny. Wiek XIX był przede wszystkim wiekiem walki o to, czyi będą chłopi: „cesarscy” (a więc ostatecznie: rosyjscy, austriaccy czy niemieccy) – czy też staną się Polakami, świadomymi, dla których wzorem będzie Bartos spod Racławic, a nie Szela spod Wierzchosławic. I tę walkę Polacy, polska tradycja insurekcyjna, ostatecznie wygrali, jak to potwierdził rok 1920, zachowanie 800 tysięcy dzieci chłopskich powołanych pod broń, by bronić Rzeczpospolitej przeciw bolszewikom. Poszli z Polską, z Piłsudskim, a nie z Leninem.
  • Wybuchło zatem następne, tym razem wielkie powstanie: trwająca blisko pięć lat Konfederacja Barska (1768–1772). Prusy, Rosja i Austria wykorzystały ją jako pretekst do rozbioru. Ale dziedzictwo tamtej walki, krew w niej przelana przez dziesiątki tysięcy zdesperowanych patriotów, mobilizowała do nowej energicznej pracy dla odbudowy Rzeczypospolitej. Nie byłoby sukcesu Komisji Edukacji Narodowej, dzieła Sejmu Wielkiego, Konstytucji 3 Maja, odbudowy Wojska Polskiego – gdyby nie było tego wspomnienia, tego wyrzutu, jakim dla tysięcy rodzin tamtego pokolenia była wisząca na ścianie „pani barska”. Polska chciała się podnieść – Rosja i Prusy chciały ją położyć, do grobu.

Inne

[edytuj]
  • A jednak w tej całej potwornej serii zbrodni miejsce szczególne zajmuje właśnie operacja skierowana przeciw Polakom. Dlaczego „szczególne”? Czy to znowu przejaw jakiegoś głupiego cierpiętnictwa? Tak tępionej przez polityczną poprawność III RP skłonności do przywdziewania (przez Polaków) „wygodnego kostiumu ofiary”? Nie. Na takie szczególne miejsce „operacji polskiej” w całym systemie stalinowskich zbrodni zwracają uwagę częściej nie Polacy. Polacy, niestety, wciąż niemal nic o niej nie wiedzą.
    • Opis: o operacji polskiej NKWD.
    • Źródło: Historia Polski – wiek XX. Suplement dla nauczyciela, Kraków 2012, s. 122.
  • Czas walki z Bogiem trwa nadal. Zmieniły się niektóre jej metody. Inne pozostają bez zmian. Niektóre ograniczają wprost naszą wolność wyznania i słowa, uderzają w polską tożsamość. Inne igrają umiejętnie (perfidnie) z naszą słabością, w której centrum jest niezrozumienie wolności, oddzielenie jej od miłości, od solidarności, od obowiązku wobec naszych bliźnich, wobec naszego narodu. „Ancora” nosi teraz inną nazwę, ale wciąż pracuje w niej, dla tej samej sprawy, morderca błogosławionego księdza Jerzego – kapitan Grzegorz Piotrowski (dziś pod pseudonimem).
    • Źródło: Andrzej Nowak, Martyna Deszczyńska, Kościół na straży polskiej niepodległości, wydawnictwo Biały Kruk, Kraków 2018, ISBN 9788375532500, s. 302.
  • Dziesiątki tysięcy działań i gestów, z których część budzi po prostu szok, (np. zwołanie ambasadorów Polski z całego świata) żeby wysłuchali szkolenia na temat tego, jak ma wyglądać właściwa dyplomacja państwa polskiego, którego udzielił im szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow na prośbę ministra Radosława Sikorskiego.
  • Gdyby większość zdezerterowała, tak jak z armii carskiej w 1917 roku, jak z armii ukraińskiej w 1917 roku, Polski by nie było. Ogromna większość Polaków dała w roku 1920 swoje świadectwo woli istnienia niepodległej ojczyzny. Byli to przeważnie ci, którzy w pełni stali się Polakami dopiero w dwóch, trzech ostatnich pokoleniach, czyli chłopi polscy, bo to przecież oni tworzyli rdzeń tej armii. To od nich zależało, kto wygra Bitwę Warszawską, bo przecież do nich zwracała się cały czas propaganda bolszewicka, nawołując, żeby odwrócili swoje bagnety, tak jak to zrobili towarzysze rosyjscy, ukraińscy, białoruscy. Ale tego polscy chłopi-żołnierze nie zrobili. Obronili swój dom: Polskę.
  • Historia jest skomplikowana, ale jeśli sporządzamy próbę jej bilansu, porównując postawę poszczególnych społeczeństw i narodów w okresie II wojny światowej, w okresie tak dramatycznej i tragicznej próby, z jakim nic, co wydarzyło się później nie da się porównać, to bądźmy sprawiedliwi. Właśnie z takiego bilansu wyrasta poczucie dumy polskiej wspólnoty narodowej i walka z tym poczuciem dumy jest zjawiskiem budzącym refleksję, budzącym zastanowienie o jej przyczyny, o jej powody i budzącym opór.
  • I w tym tekście – przepraszam że o nim mówię – wykładam w istocie sedno mojego poglądu na pamięć polskiej historii, historii II wojny w szczególności. Otóż nie da się budować wspólnoty trwania, nie da się tej wspólnoty wspierać, jeśli opieramy pedagogikę tej wspólnoty wyłącznie na wstydzie, a bilans II wojny światowej nie może być – zgodnie z sumieniem historyka – uznany za zawstydzający dla Polaków. Jest inaczej. Ten bilans jest wyjątkowo silnie wzmagający poczucie dumy narodowej. I nie da się tego zmienić inaczej, jak fałszując historię.
  • Jest polityka pamięci i jest polityka zapomnienia. Wiedzieli o tym ci, którzy na wieczną rzeczy niepamięć zasadzili nad dołami katyńskimi las. Im chodziło o władzę, o fundament swojej władzy nad Polską, ale także nad Rosją, nad całą Europą Wschodnią, a nawet – w pewnej mierze – nad wciągniętymi w kłamstwo zapomnienia o Katyniu elitami politycznymi mocarstw zachodnich. Dla tych, którzy wiedzieli lub domyślali się przynajmniej, co się stało z polskimi oficerami, milczenie było właśnie współuczestnictwem w kłamstwie. A to daje wielką siłę temu, kto ów krąg kłamstwa zorganizował, kto go mógł w pewnym sensie kontrolować. Inni, nieświadomi, mieli się po prostu nie dowiedzieć, nie interesować, ostatecznie splunąć na to, co się stało z elitą ich Narodu. I zaakceptować nową „elitę” jako jedyną, oczywistą. To jest polityka zapomnienia.
  • Można powiedzieć: co tam historia. Można, ale nie da się przekreślić faktów: Niemcy Hitlera zamordowali już przed 1 sierpnia 1944 r. w najbardziej bestialski sposób setki tysięcy Polaków, może dwa miliony, może pięć milionów – jeśli liczyć wszystkich obywateli II Rzeczypospolitej. Do masowego, gigantycznego mordu nie sprowokowała ich dopiero decyzja „Bora”, „Montera” i „Niedźwiadka” o powstaniu w Warszawie. Odwrotnie: ta decyzja była w jakiejś, chyba najważniejszej, części odpowiedzią na pięć lat ludobójstwa i systematycznego deptania godności tych, którzy jeszcze zabici nie zostali. Odpowiedzią także na przypomniane nie tylko przez Katyń doświadczenie ludobójstwa ze strony sowieckiej i na głos pamięci o imperialnym zniewoleniu, jakiego Polska, Warszawa doświadczała ze strony Rosji od XVIII w. Latem 1944 r. ani z jednej, ani z drugiej strony nie można się było dla Polski niczego dobrego spodziewać. Dwa gigantyczne, totalitarne kamienie młyńskie ścierały się ze sobą nad Wisłą. Czy można było liczyć na to, że teraz oszczędzą Polskę i jej mieszkańców?
  • Można zakrzyknąć: obłęd! I zredukować kwestię Powstania Warszawskiego do problemu odpowiedzialności kilku ludzi, którzy podjęli decyzję. Znamy jej koszty. Nie dowiemy się natomiast nigdy, co by było, gdyby decyzja była inna: nie powstajemy. Jakie byłyby koszty takiej decyzji? Ci, którzy mówią, że ocalałoby miasto, ocalałyby polskie elity, ocalałoby 200 tysięcy istnień ludzkich po prostu – nie mają żadnej możliwości udowodnienia swoich tez. Muszą się zmierzyć natomiast z pytaniem, które postawił m.in. gen. Tadeusz Pełczyński. Szef Sztabu Komendy Głównej AK, a od lipca 1943 zastępca dowódcy AK, stawia to pytanie tak: „Gdybyśmy nie zrobili walki w Warszawie, to Stalin byłby wyzwolicielem Warszawy. Ludność byłaby zszokowana: czy AK uciekła, czy przeszła na stronę niemiecką? To, co było wyrazem walki o wolność i niepodległość, byłoby zaprzepaszczone. (…) Gdyby Rosjanie zajęli Warszawę i nas wytaszczyli do Irkucka i głosili, że byliśmy tchórzami, bo nie zaczęliśmy walki – to byłaby dla nas i dla AK klęska, sięgająca w historię”.
    • Opis: o powstaniu warszawskim.
    • Źródło: Andrzej Nowak, Powstanie Warszawskie. Szepty i krzyki [w:] Uległość czy Niepodległość, wydawnictwo Biały Kruk, Kraków 2014, ISBN 978-83-7553-178-7, s. 173.
  • My jeszcze znaczenia Powstania Warszawskiego w pełni nie widzimy. Może będzie to jaśniejsze za kilkadziesiąt lat. Tak jak bardzo pięknie ujawniło się znaczenie powstania styczniowego w listopadzie 1918 roku. A przecież podobnie krytykowano je za rzekomy bezsens, za głupotę, za niewczesną decyzje.
  • Myślę, że to jest strategia ministra Sikorskiego – uderzać agresją, haniebnymi pomówieniami, jak to wypowiedziane w Londynie, fałszywymi albo nie całkiem prawdziwymi wnioskami z różnych oficjalnych orzeczeń, raportów czy wyroków, aby pobudzić opozycję i dużą część społeczeństwa do złości, desperacji, gniewu. Dlatego proponowałbym wyciągnąć taki wniosek: nie dajmy się sprowokować!
  • Nie ma w stu procentach zapewnionej pomocy Zachodu. Wiadomo, że Sowieci nie pomogą. Jaka jest jednak alternatywa? Wkraczają Sowieci, zajmują Warszawę… Ale jeżeli w takim momencie nie ma decyzji o powstaniu, to co myśli o tym blisko dwadzieścia tysięcy żołnierzy AK skupionych w Warszawie? A kilkaset tysięcy w całej Polsce? I kolejne kilkaset tysięcy skupionych w strukturach państwa podziemnego oraz wokół niego? (…) Przegraliśmy bez walki… Damy się przez nich wyłapać albo wybić?
  • Otóż w tym, co obserwujemy w ostatnich latach, mamy bardzo wyraźną tendencję do przypisania polskiej historii w II wojnie światowej wyłącznie prawa do historii krytycznej, to znaczy takiej, w której odsłaniane są nasze kolejne kłamstwa dotyczące bohaterstwa polskiego, dotyczące polskich ofiar, ich ilości. To są tylko kolejne kłamstwa do wykrycia. Historia Żydów natomiast – bezdyskusyjnie największej ofiary w II wojnie światowej, zasługującej na największe współczucie i szacunek – jest przedstawiana wyłącznie jako historia monumentalna. To z kolei także nie jest prawdą, bo i historia Polski, i Polaków zasługuje i na pomnik, i na krytykę w II wojnie światowej. Tak samo historia Żydów, także polskich Żydów w tym okresie zasługuje i na pomnik dla milionów ofiar, i na krytykę dla tych, którzy byli oprawcami. W gettach – policja żydowska, współpracownicy sowieckiej policji politycznej – na ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej.
  • Po co jest Polska? Na to pytanie odpowiadać można w dwóch jakby porządkach. W jednym zastanawiamy się nad tym, na co Polska, na co Ojczyzna jest nam, do czego nam jest potrzebna. W drugim możemy zmierzyć się z trudniejszą jeszcze kwestią: na co Polska jest nie nam tylko, ale światu, innym ludziom, może Bogu?
  • Pod względem stosunku do tradycji, do „tożsamościowego dziedzictwa” dzisiejsze tzw. elity lewicowo-liberalne są gorsze niż peerelowskie, ci wszyscy aktorzy, blogerki, modelki, publicyści, profesorki. (…) Chamstwo było zawsze, ale teraz chamstwo jest elementem autopromocji elity. I to jest znak zapaści cywilizacyjnej.
  • Profesor Olga Krysztanowska z Instytutu Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk prowadziła wspólnie ze Stephenem White'em, profesorem Uniwersytetu w Glasgow, badania elity współczesnego państwa rosyjskiego. Przebadali biografie tysiąca osób zajmujących najważniejsze stanowiska w państwie: ministrów, członków Dumy i gubernatorów. Ich studium wykazało, że nie mniej niż 70% z nich wywodzi się ze służb specjalnych, z KGB i GRU. Te osoby przeszły w swoim życiu przez służbę – nie przez współpracę, ale przez służbę – w organach bezpieczeństwa państwa totalitarnego. To nie jest normalna elita władzy. Nigdy, w żadnym kraju na świecie nie było takiego nasycenia elity władzy ludźmi służb specjalnych. W związku z tym Rosja to nie jest normalne państwo, takie jak każde inne, to nie jest państwo, z którym stosunki można traktować jak z każdym innym. Jest to państwo rządzone przez ludzi, którzy byli szkoleni w dziedzinie manipulacji, dezinformacji, w niektórzy z nich po prostu w technice zabijania przeciwników.
    Krótko mówiąc, Rosją rządzą ludzie, których duża część była szkolona w zabijaniu i oszukiwaniu. To jest ich podstawowe narzędzie pracy. To nie jest taka elita jak w Niemczech czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie oczywiście istnieje CIA, ale nie tworzy 70% elity władzy, nawet jeśli ktoś chciałby porównywać CIA do KGB
    • Opis: o rosyjskich elitach.
    • Źródło: Mariusz Pilis, Artur Dmochowski, List z Polski, Poznań 2011, s. 32.
  • Próba wpisywania historii do prawa, nie prowadzi do niczego dobrego. Dostrzegam jedynie złe konsekwencje tego ustawodawstwa. Jest to oddanie państwu decyzji dotyczącej tego, co mamy mówić, jak mamy myśleć, i jakie mamy mieć wspomnienia. Prywatnie można wytaczać procesy o zniesławienie na terenie prawa państwa, w którym do takiego oszczerstwa doszło. Gdyby Państwo Polskie wynajmowało dobre kancelarie np. w Stanach Zjednoczonych czy w Australii, gdzie często dochodzi do takich nadużyć, dopiero wtedy moglibyśmy skutecznie bronić naszego imienia. Nie możemy liczyć na rozwiązanie problemu przy pomocy jednego aktu prawnego. Trzeba wykonać ogromną pracę, a przede wszystkim potrzeba czasu, aby zmienić tę sytuację.
  • Przykład mojego doświadczenia z otwartego niedawno, półtora roku temu, bardzo nowoczesnego muzeum (Kraków też chce być nowoczesny, zazdrości Warszawie) – Muzeum Oskara Schindlera na krakowskim Zabłociu, tam, gdzie mieściła się Fabryka Emalii Oskara Schindlera. Formalnie jest to oddział Krakowskiego Muzeum Historycznego poświęcony historii Krakowa pod okupacją – „Kraków Pod Okupacją Hitlerowską”. To rzeczywiście niezwykle nowoczesne muzeum, pod względem swojej nowoczesności podobne do Muzeum Powstania Warszawskiego. Stało się ogromnym sukcesem, ale nie wśród polskich zwiedzających. Praktycznie rzecz biorąc każda z wycieczek, która odwiedza Auschwitz, odwiedza także Muzeum Schindlera. Nie odwiedza Wawelu, nie odwiedza Rynku, ale odwiedza obowiązkowo Muzeum Schindlera i Auschwitz.
  • Radosław Sikorski jest szefem rozpoczętej faktycznie kampanii przed wyborami parlamentarnymi w Polsce. Wykorzystywanie w tej kampanii prawdziwego nieszczęścia, którego doświadczył kraj sąsiadujący z Unią Europejską, napawa ogromnym niesmakiem. Tak jak w przypadku wielu innych wystąpień Sikorskiego czuję powód do głębokiego zażenowania, tym bardziej że komentowane słowa wypowiada urzędujący minister spraw zagranicznych w czasie oficjalnej wizyty w jednym z ważnych krajów europejskich, na spotkaniu z dziennikarzami. To tworzy określony wizerunek Polski.
  • Rządy PO ze względu na swoją dramatyczną głupotę i zacietrzewienie polityczne wpisały się w scenariusz Kremla dla Europy Środkowo-Wschodniej. Odegrały taką rolę, jaką napisał dla nich Władimir Putin.
  • Symbolem, w którym pamięć ta zaczęła w otwarty sposób niszczyć polską pamięć, symbolem najbardziej wymownym, stało się wypromowanie Jedwabnego, jako najważniejszego wydarzenia, miejsca pamięci dla całej polskiej historii w okresie II wojny światowej. Te ponad dwa tysiące artykułów i notek, które ukazały się w ciągu 2 lat na łamach Gazety Wyborczej (oznacza to, że w przeciętnym numerze Gazety Wyborczej w ciągu 2 lat tej kampanii, na progu minionej dekady, ukazywało się 5 do 6 wzmianek na temat Jedwabnego) były po to, żeby wbić do głowy, że to jest najważniejsze! Jedwabne, nie Westerplatte! Wtedy akurat tak się złożyło, że odpowiadając na tę kampanie na łamach „Rzeczpospolitej” napisałem taki tekst pod tytułem „Westerplatte nie Jedwabne”.
  • Szlachta z lubością słuchała tych słów, chętnie dając się przekonać Orzechowskiemu, że w polskim przypadku to raczej ex libertate imperium, czyli z wolności powstaje potęga i rozszerza się panowanie Rzeczypospolitej, niż odwrotnie (jak np. u Anglików, gdzie – jak już mówiliśmy – ex imperio libertas).
    • Źródło: Dzieje Polski. Tom 4. 1468–1576 Trudny złoty wiek, Wydawnictwo Biały Kruk, Kraków 2019, s. 358.
    • Zobacz też: Stanisław Orzechowski
  • To nie znaczy absolutnie, że nie było Jedwabnego, że nie było rozlicznych indywidualnych powodów do wstydu w ciągu tego czasu „drugiej apokalipsy”, kiedy ludzie w nieludzkich warunkach postępowali nieludzko: Polacy, Niemcy, Żydzi. Ale pedagogika, którą otwarcie z taką siłą zaczęto nam wtłaczać do głowy w ostatnich kilkunastu latach sprowadzała się do podziału narodowościowego, a nawet rasowego: polska historia zasługuje na krytykę a Polacy na zawstydzenie. Historia Żydów w II wojnie światowej zasługuje tylko na monument, na pomnik. Używam tutaj sformułowań, które pochodzą z rozróżnienia trzech typów historii, czy uprawiania historii, rozróżnienia, jakiego dokonał Fryderyk Nietzsche w latach 70-tych XIX wieku, mówiąc, że historię uprawia się na sposób monumentalny, krytyczny albo antykwaryczny. Tu mamy do czynienia właśnie z takim antagonizmem, przeciwstawieniem historii krytycznej i monumentalnej.
  • To rząd Donalda Tuska złamał wcześniej obowiązujący przez cały niemal okres III RP konsensus, symbolicznie nazywany linią Giedroycia: budujmy najpierw stabilne, jak najlepsze relacje z Litwą, Białorusią i Ukrainą, żeby zbudować ostatecznie dobre, stabilne relacje z Rosją. Nie odwrotnie.
  • Tragedia 10 kwietnia nie przerwała ohydnej, politycznej gry w niszczenie polskiej pamięci. Lot prezydenckiego samolotu zaczął być niemal natychmiast przedstawiany jako nieodpowiedzialna „wycieczka”, jakiś kaprys „małego Kaczyńskiego”. To zaś oznaczało faktycznie opluwanie pamięci każdej z ofiar tej tragedii: nie dość, że zginęły, to zginęły tak „głupio”, w jakiejś „prywatnej awanturze”... Ale to także było i jest opluwanie pamięci ofiar Katynia, pamięci całej polskiej historii walki o niepodległość, o polskie państwo – pamięci, której zwycięska mogiła w katyńskim lesie jest jednym z najważniejszych symboli.
  • Uważam, że treść raportu wpisze się w kampanię wyborczą, a tym, który kreśli jej scenariusz, jest minister Sikorski. Zgodnie z całą kampanią nienawiści Platformy Obywatelskiej, trwającą właściwie od 2005 r., kiedy to wygrał „niewłaściwy” kandydat na urząd prezydenta, czyli śp. Lech Kaczyński zamiast Donalda Tuska, także ta ostatnia wypowiedź w kontekście wyborów, a także ogłoszenia raportu ministra Millera służy jednemu celowi. Dobrze streszcza go powiedzenie, że PO zachowuje się tak, jakby traktowała opozycję, swoich przeciwników politycznych, i kilkadziesiąt procent społeczeństwa polskiego jak „klatkę z małpami”, w którą należy od czasu do czasu, a nawet często, uderzać pałką, aby „małpy szalały”.
  • „Za pięćdziesiąt lat nikt o tym nie będzie pamiętał”. Tymi słowami minister Władysław Bartoszewski skwitował znaczenie katastrofy smoleńskiej. Powiedział tak zaledwie kilka dni po niej (...) „Pamięć jest tajemnicą władzy” – głosi mądrość Talmudu. I można z takiej perspektywy patrzeć na kwestię pamięci o Smoleńsku. Tak zapewne patrzy minister Bartoszewski i partia, której służy.
  • Zaraz po wojnie, kiedy pojawiły się plakaty obrazujące zaplutego karła reakcji, czyli żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego – Armii Krajowej, rozpoczęła się bezpardonowa walka z etosem AK, z etosem, który na płaszczyźnie literackiej nazwano „etosem konradowskim” – etosem wierności i honoru. Wyszydzano zatem nie tylko samą działalność kilkuset tysięcy ludzi zaangażowanych w partyzantce niepodległościowej, w Armii Krajowej i innych formacjach niepodległościowych, ale wyszydzano samą postawę honoru i wierności imponderabiliom.

O Andrzeju Nowaku

[edytuj]