Rzeź Woli

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów
Pomnik Polegli Niepokonani

Rzeź Woliludobójstwo mieszkańców warszawskiej dzielnicy Wola dokonana przez oddziały SS i policji niemieckiej w pierwszych dniach powstania warszawskiego w sierpniu 1944 roku. Zamordowano od 30 tys. do 65 tys. polskich mężczyzn, kobiet i dzieci.

  • 5 sierpnia od godzin rannych Niemcy atakowali nasz szpital od ul. Wolskiej. Około godz. 18-ej wtargnęli na teren szpitala. Zdrowym kazali opuścić budynek, ciężko chorych pozostawili na łóżkach. Ustawiono nas pod murem. Było nas 15 w wieku 15–18 lat. Niemcy w bestialski sposób zaczęli rozstrzeliwać na naszych oczach – najpierw lekarzy, strzelając najczęściej w tył głowy. I tak doszli do nas. Kazali wystąpić kilka kroków naprzód, a sami strzelali do nas grupami. Wystąpiłam razem ze wszystkimi, śpiewając „Jeszcze Polska nie zginęła…”. Na odgłos strzałów upadłam, a obok mnie z roztrzaskanymi głowami dziewczęta… Na samym końcu z ostatniego pawilonu wyprowadzili siostry zakonne, było ich 10. Wyszły odmawiając Pod Twoją obronę. Niemcy strzelali do nich pojedynczo. Następnie Niemcy podpalili szpital do piwnic, dobijając chorych na łóżkach (opowiadał o tym jeden z chorych, który schował się pod łóżkiem i ocalał).
    • Autor: Wanda Łokietek, harcerka, sanitariuszka.
    • Źródło: Rzeź Woli, sppw1944.org
  • Esesmani z opaskami Czerwonego Krzyża, odłączali od grupy pędzonych, grupy dzieci lat 6 do 10, kaleki, staruszki i kobiety ciężarne i odłączonych prowadzili do domu Kosakiewicza. Widziałem to jadąc rykszą po kartofle dla kuchni… widziałem potem, iż dzieci wyglądały przez okna od ulicy Bema na parterze, starsi na pierwszym piętrze… Pomiędzy godziną 23 a 24 usłyszałem straszne jęki, krzyki i strzały dochodzące z posesji Kosakiewicza. Wydawało mi się, iż strzały padają z posesji Lilpopa, położonej naprzeciwko nr 54. Wyszedłem po cichu z domu, doczołgałem się do rowu po stronie toru kolejowego. Zobaczyłem wtedy, iż dom nr 54 stoi w płomieniach, a jednocześnie słyszałem dochodzące z płonącego domu straszne krzyki i przekleństwa rzucane na Niemców i wołanie dzieci: „Mamo”. Nikt z płonącego domu nie uciekł, z tej strony okna były zabite deskami, drzwi musiały być zamknięte. Od strony fabryki Lilpopa padały strzały seryjne, nie zorientowałem się, z jakiej broni. Zrozumiałem, iż płoną ludzie żywcem…
    • Autor: Stefan Urlich, świadek.
    • Źródło: Rzeź Woli, sppw1944.org
  • Gdy pierwsza czwórka dochodziła do miejsca, gdzie leżały trupy, strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. (…) Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych, wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki, wychodząc przez prawy policzek. Dostałam krwotoku ciążowego. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów, widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. (…) Wprowadzono dalszą partię kobiet i dzieci – i tak grupa za grupą rozstrzeliwano aż do późnego wieczoru.
  • Kiedy pod kościołem św. Wojciecha z mamą i babcią klęczeliśmy, sterta ciał rozstrzelanych obok, a my czekaliśmy na swoją własną egzekucję. Kwiliłem, tak mówiła mi mama, wołałem: „Mateńko, co z nami będzie?”, a mama mnie tuliła. W pewnym momencie, będąc żołnierzem, znała się trochę na broni. Zobaczyła, że wykonał ruch, uznała, że to już. Powiedziała, żebym zamknął oczy, to nie będzie bolało. Nie kreuj się na bohatera, bohaterami byli moi rodzice, ja mam jedną zasługę, dziękuję Bogu, że przeżyłem i drugą pamięć. Wiele osób nie wierzy, że mogę to pamiętać.
  • Niemcy zaczęli strzelać z karabinu maszynowego i karabinów ręcznych, a także rzucać granaty w tłum leżących ludzi. Po jakimś czasie (…) zobaczyłem, iż Niemcy przypędzili nową grupę. (…) Strzelanina trwała z przerwami na dobijanie co najmniej sześć godzin. Słyszałem, jak żandarm mówił, by zabić mego pięciomiesięcznego synka, który płakał, po czym posłyszałem strzał i dziecko ucichło. Leżąc, udawałem zabitego.
  • Patrząc chłodno na kolumnę kobiet i dzieci, ciągnącą nie dalej niż 10 metrów od nas, powiedział: „Patrzcie, panowie, ci uciekinierzy to nasz największy problem! Nie mam tyle amunicji, aby ich wszystkich położyć trupem!”.
  • Rano uprzedzono nas, że mamy przygotować się do wyjścia, w południe przyszli Niemcy, wtargnęli do mieszkań, na korytarze, rzucali granaty. W końcu stanął taki Azjata. Biały jedwabny szalik na szyi, granaty w butach, rozpylacz na piersi. Krzyknął „raus!”, tak jak staliśmy, wyszliśmy. Staliśmy, czekaliśmy, aż obrabują cały dom. Wynoszono, ładowano na transportery cały nasz dobytek. W tym momencie otwiera się okno na trzecim piętrze i widzę tego kolegę, którego Niemiec trzyma w rękach i chce go wyrzucić. Wcześniej słychać było strzał. Najwidoczniej zabili jego ojca. Chłopczyna złapał go za klapy tak mocno, że ten, wyrzucając go, urwał mu klapę. Pod moimi prawie nogami ten mój kolega dostał drgawek i wstrząsów. To był szok dla dziecka 7-letniego.
  • To jest najbardziej wstrząsające w całej tej historii, że to nie był eksces jakiejś żywiołowej wściekłości, jakichś pijanych żołdaków, rozwścieczonych oporem powstańców – czegoś takiego nie było. (…) Ci żandarmi w ogóle nie zetknęli się z powstańcami, ich nie miało co rozwścieczyć, oni po prostu wykonywali ludobójcze rozkazy i to dość chętnie. Bo wiemy z niemieckich relacji, że można było odmówić wykonania rozkazów i były takie przypadki, że niektórzy żandarmi się migali albo przynajmniej tak później twierdzili, że oni tych rozkazów nie wykonywali.
  • To wyglądało tak, że wygarniali z domów mieszkańców – dziesiątkami, setkami, czasem tysiącami, bo niektóre kamienice były duże i były gęsto zamieszkane (…). Ludzie na początku niczego się nie spodziewali, sądzili, że zostaną wywiezieni. Bo w większości wypadków były to kobiety, dzieci, starsze osoby, mężczyzn w tzw. wieku poborowym było niewielu. I kiedy tych ludzi zgromadzono pod jakimś murem, płotem, by ich po prostu stłoczyć – np. często w podwórzach, gdzie byli otoczeni ścianami – to wtedy ich rozstrzeliwano karabinami maszynowymi. Trwało to godzinami. W miejscach, gdzie byli zabici, gdzie były stosy trupów, dopędzano kolejne ofiary i je też w ten sam sposób zabijano.
  • To wyjątkowo ważna rzecz. Brygada Dirlewangera popełniła masę zbrodni wojennych, ale ona była pierwsza na linii frontu, była wykorzystywana do walk z powstańcami, do tego służyła. Jej zbrodnie miały miejsce w trakcie walk, natomiast gro ofiar rzezi Woli to są ludzie wypędzeni z własnych domów, z terenów, gdzie nie toczyły się żadne walki, wypędzeni przez zbiorczy batalion żandarmerii (…). I mordercami na Woli byli przede wszystkim członkowie tego batalionu. W większości byli to rezerwiści, ludzie w średnim wieku, którzy nie nadawali się do walki frontowej, w ogóle nie nadawali się do walk ulicznych z powstańcami czy na regularnym froncie z armią sowiecką, za to – tak to trzeba nazwać – „świetnie” nadawali się do mordowania kobiet i dzieci.
  • W jego piwnicach schroniło się kilku mieszkańców – kobiety, mężczyźni, starcy i dzieci – zabierając ze sobą to, co mieli najcenniejszego. Splądrowane walizki, ubrania, łóżka i inne rzeczy leżały porozrzucane po całej piwnicy… A gdzie byli ludzie? Wyszedłem sam z piwnicy na górę… obszedłem kościół, doszedłem do jednego z grobowców. Tutaj byli ludzie! Tych nieszczęśliwych i najwidoczniej całkiem niewinnych uciekinierów, którzy ośmielili się schronić w domu Bożym, spędzono tu na cmentarz i rozstrzelano – mężczyzn, kobiety, starców i dzieci – wszystkich. Wśród nich krążyły roje much, a oni leżeli w kałuży krwi, czekając aż spalą ich lub pogrzebią jacyś siepacze czy pachołki… Podczas pierwszych dni powstania na osobisty rozkaz Hitlera rozstrzeliwano wszystko co polskie, bez względu na wiek i płeć.
    • Autor: Hans Thieme, żołnierz niemiecki a po wojnie profesor.
    • Źródło: Rzeź Woli, sppw1944.org
  • Widziałem rzeź Woli. Widziałem, na przykład w fabryce Franaszka, gdzie biedacy leżeli do wysokości pierwszego piętra. Zwały ludzi! (…) Ale Wola – w ciągu jednego dnia, z 5 na 6 (sierpnia) zginęło ponad czterdzieści tysięcy ludzi. Pytam się – gdzie była taka skala zbrodni? Nawet w stosunku do Żydów takiego czegoś nie było jak tam. Przecież jak mnie z moim opiekunem Niemcy dorwali, on jeszcze się chciał ratować, pokazywał: „Jestem maszynistą kolejowym”. Miał przepustki niemieckie. Oni się zawahali. Zawahali się, czy nas od razu rozstrzeliwać, czy nie. Pchnęli nas jeszcze z eskortą do ich dowódcy, który siedział na rogu Młynarskiej i Wolskiej. Myśmy do niego przyszli z eskortą i coś mu powiedział – niemieckiego jeszcze nie znałem dobrze. Tylko warknął coś. Jak się okazuje, powiedział po prostu: „A jaki jest rozkaz?”. Koniec. Do widzenia. Rozkaz był, wyraźny rozkaz, że wszystkich trzeba rozstrzeliwać, normalnie w tym czasie. Później został wycofany rozkaz, ale dopiero po jakimś tygodniu. A początkowo Bach-Zalewski dał wyraźny rozkaz, że w tych pierwszych dniach, żeby się nie patyczkować, nie bawić z ludnością cywilną. „Domy palić, ludzi rozstrzeliwać!”.
  • Wyciągano ludzi partiami, najpierw zdrowych, później chorych… Ustawiano nas czwórkami po 12 osób. Zabrano nam zegarki i… Byliśmy już pewni, że idziemy na śmierć. Wówczas byłem już w sutannie, którą przyniosła mi siostra Szarytka… Miejscem egzekucji było duże podwórze. Stałem tam ok. 15–20 min. I widziałem jak przede mną rozstrzeliwano każdą 12-tkę, strzelając w plecy. W oczekiwaniu na śmierć, ojciec Jerzy Żychoń, misjonarz z Krakowa, który był chorym w Szpitalu Wolskim, udzielił wszystkim generalnego rozgrzeszenia, a ja jemu. Poczym odmówiliśmy głośno „Ojcze nasz”. Przy ostatnich słowach gestapowiec krzyknął: „Naprzód”! Usłyszałem po niemiecku: „Ognia”. Padła salwa, a ja przewróciłem się razem z ojcem Żychoniem, który mnie trzymał cały czas pod rękę. On mnie też za sobą pociągnął. Zorientowałem się, że żyję i nie jestem ranny, ale zacząłem udawać trupa. Gestapowiec podszedł do mnie, kopnął mnie w kolano, zaklął i strzelił w głowę – kula przeszła koło ucha. Byłem uratowany… W mojej dwunastce razem ze mną była kobieta. Na ręku trzymała małe dziecko, które mogło mieć rok. Z tym dzieckiem została rozstrzelana. Prosiła gestapowca, aby najpierw zabił dziecko, a potem ją. Uśmiechnął się i nic nie odrzekł. Dziecko to długo czas po rozstrzelaniu matki kwiliło i płakało.
    • Autor: Bernard Filipiuk
    • Źródło: Rzeź Woli, sppw1944.org
  • Wypędzono nas z piwnic i pognano pod park na Ulrychowie, do przechodzących strzelano, żonę zabito na miejscu, dziecko nasze ranne wołało matkę, wkrótce podszedł Ukrainiec i zabił moje dwuletnie dziecko jak psa. Następnie razem z Niemcami zbliżył się do mnie, stanął mi na piersiach, patrząc, czy żyję. Udawałem trupa. Tworzył się zwał niezliczonych trupów. Tych, co jeszcze dawali oznaki życia, dobijano. Zostałem przywalony jakimiś ciałami, tak że się prawie dusiłem. Egzekucje trwały do piątej po południu.
  • Wyszłam z mieszkania z mężem, dwoma synami i dwiema córkami. Razem z innymi mieszkańcami domu żandarmi kazali nam wyjść na ulicę Wolską, przejść jezdnię i zatrzymać się przy parku Sowińskiego. Odłączono mężczyzn od kobiet oraz oddzielono od matek chłopców w wieku od 14 lat. (…) Zobaczyłam, iż na rogu ul. Wolskiej i Ordona stoi na podstawie karabin maszynowy, a przy naszym domu w odległości ok. 10 m od ul. Ordona, w kierunku Prądzyńskiego, stoi drugi karabin maszynowy. (…) Z tych karabinów żołnierze niemieccy dali do nas salwy. Upadłam na ziemię. Nie byłam ranna. Na moje nogi padały zwłoki. Żyła jeszcze leżąca przy mnie moja najmłodsza córka Alina.

Zobacz też: