Robert Reich
Wygląd
Robert Bernard Reich (ur. 1946) – amerykański profesor ekonomii, wykładowca na uniwersytetach Berkeley i Harvarda, sekretarz pracy USA w latach 1993–1997.
- Amerykańscy konsumenci, których wydatki odpowiadają za 70 procent aktywności gospodarki, nie mają wystarczająco dużo kasy, żeby ich zakupy popchnęły ją naprzód – a nie mogą już dłużej pożyczać, tak jak to robili przed kryzysem roku 2008.
- Deficyt stanowi problem jedynie w relacji do całkowitej wielkości gospodarki: jeśli będzie ona rosnąć szybciej niż o obecne dwa procent w skali roku, deficyt proporcjonalnie się zmniejszy i stanie się łatwiejszy do opanowania dzięki wzrostowi przychodów podatkowych. Jeśli jednak wzrost zwolni – a tak się stanie, jeśli podniesione zostaną podatki dla klasy średniej, a wydatki rządowe zostaną zredukowane przy wciąż wysokim bezrobociu – deficyt stanie się proporcjonalnie większy. Na tym polega pułapka cięć, w którą wpadła Europa.
- Jakiekolwiek „wielkie porozumienie” na temat redukcji deficytu powinno zakładać pewien określony moment jej rozpoczęcia – a ten moment powinien nastąpić wtedy, gdy będzie można uznać, że gospodarka wyszła na prostą.
- Koncentracja bogactwa może prowadzić do powstawania baniek spekulacyjnych w obrębie tej samej ograniczonej klasy aktywów – złota, spółek internetowych czy nieruchomości. A kiedy te bańki pękają, cierpi cała gospodarka.
- Źródło: Sprawiedliwa ekonomia i wzrost, krytykapolityczna.pl, 20 kwietnia 2012
- Zobacz też: bogactwo, kryzys
- Moglibyśmy się czegoś nauczyć z historii. W latach 20. dochód skupiał się na samej górze. Do roku 1928 górny jeden procent zgarniał niebywałe 23,94 procent całego dochodu (całkiem blisko do 23,5 procent, jakie górny procent uzyskiwał w roku 2007) – według rejestrów podatkowych autorstwa moich kolegów Emmanuela Saeza i Thomasa Piketty. W tym właśnie momencie bańka pękła i wpadliśmy w Wielki Kryzys.
- Niskie płace nie są jednak głównym czynnikiem wypychającym Apple’a czy inne „amerykańskie” korporacje za granicę. Części, które składają chińscy poddostawcy Apple’a, pochodzą z wielu miejsc na świecie, w których płace są równie wysokie, jak w USA, jeśli nie wyższe. Ponad jedna trzecia z tego, co płacicie za iPhone’a, trafia do Japonii, ponieważ to tam wykonywane są jego najbardziej zaawansowane podzespoły. 17 procent idzie do Niemiec, których producenci części precyzyjnych płacą pensje wyższe niż te, które przeciętnie otrzymują pracownicy amerykańscy, a to dlatego, że niemieccy pracownicy są wyżej wykwalifikowani. 13 procent przypada na Koreę Południową, gdzie średnia płaca nie jest dużo niższa od naszej. Pracownicy w Stanach Zjednoczonych otrzymują zaledwie 6 procent z tego, co zapłacicie za iPhone’a. Pieniądze te przypadają amerykańskim projektantom, prawnikom i finansistom, jak również kadrze menadżerskiej Apple’a.(…) O co tu chodzi? Mówiąc najprościej, Ameryka nie kształci wystarczającej ilości swych obywateli wystarczająco dobrze, aby skłonić osadzone tu firmy do wytwarzania większej części swej wartości dodanej na miejscu.
- Źródło: Outsourcing to nie problem, krytykapolityczna.pl, 24 lipca 2012
- Zobacz też: Apple Inc., USA
- Po pierwsze, wysokie bezrobocie utrzymuje płace na niskim poziomie. Pracownicy obawiający się utraty posady zgodzą się na tyle, ile się im zaproponuje – więc stawki za godzinę spadają. (…) Niskie płace pozwalają zwiększać zyski korporacji. (…) Po drugie, wysokie bezrobocie napędza hossę na Wall Street. To dlatego, że FED skupuje obligacje długoterminowe tak długo, jak długo bezrobocie pozostaje na wysokim poziomie. To z kolei obniża rentowność obligacji i tym samym ściąga inwestorów na rynek akcji – co sprzyja wzrostowi płac prezesów i prowizjom maklerów.
- Podatki dla najzamożniejszych wynosiły przynajmniej 70 procent aż do roku 1981. Efekt: do roku 1957 górny jeden procent Amerykanów przejmował tylko 10,1 procent całkowitego dochodu. Większość reszty trafiała do rosnącej klasy średniej, której członkowie napędzali największy boom gospodarczy w historii świata.(…) Nie przyspieszymy, dopóki klasa średnia nie odzyska siły przetargowej, którą miała w pierwszych trzech dekadach po II wojnie światowej, aby domagać się dużo większe udziału w owocach wzrostu gospodarczego.
- Wszelki zysk ze wzrostu gospodarczego trafiał do jednego procentu najbogatszych – którzy właśnie dlatego, że są tacy bogaci, wydają nie więcej niż połowę tego, co dostają.(…) Zarobki wielkiej amerykańskiej klasy średniej napędzały wielką ekspansję Ameryki przez trzy dekady po II wojnie światowej. Relatywny brak ich zarobków w ostatnich latach sprzyja wielkiemu upadkowi Ameryki. Począwszy od około roku 1980, globalizacja i automatyzacja zaczęły wywierać odgórną presję na przeciętne płace. Pracodawcy zaczęli zwalczać związki zawodowe, żeby uzyskać większe dochody. Coraz bardziej zderegulowane rynki finansowe zaczęły przejmować gospodarkę realną. W efekcie przyrost płac w większości gospodarstw domowych był wolniejszy.
- Wyższe podatki dla najbogatszych mogą sfinansować więcej inwestycji w infrastrukturę, edukację i opiekę zdrowotną, które są niezbędne dla zapewnienia produktywnej siły roboczej oraz ekonomicznych perspektyw klasy średniej. Wyższe podatki dla najbogatszych pozwalają również na obniżenie podatków na niższym szczeblu – potencjalnie przywracając wystarczającą ilość siły nabywczej klasy średniej, aby dało się utrzymać wzrost gospodarczy.