Emilia Radziszewska

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów

Emilia Radziszewska – polska siostra zakonna, pielęgniarka, ochotniczka w powstaniu warszawskim 1944 w szpitalu na Żoliborzu.

  • – Dlaczego siostry nie starają się, by ludzie lepiej je poznali? Mają o siostrach zupełnie błędną opinię tylko dlatego, że sióstr nie znają. Niech siostry dadzą lepiej się poznać. Niech siostry więcej starają się o to.
    – Proszę pana, nie pracujemy dla opinii. Staramy się jak najlepiej służyć ludziom według sumienia. Ale to jak ten, czy tamten odbiera nasze postępowanie, czy to w naszej mocy?
    – Nie znają ludzie sióstr. Gdyby znali, zupełnie inaczej myśleliby o siostrach. Ja sam... ale teraz zupełnie zmieniłem zdanie. Jestem z największym uznaniem i podziwem: opanowanie... czystość... celibat... podziwu godne. Jestem z największym szacunkiem.
    • Opis: rozmowa z pacjentem powstańczego szpitala nr 100 na Żoliborzu, Warszawa, 22 sierpnia 1944.
    • Źródło: s. Emilia Radziszewska, Dziennik pielęgniarki z Powstania Warszawskiego, wyd. Tygodnik Katolicki „Niedziela”, Częstochowa 1996, s. 208-209, ISBN 83-86076-32-1
  • Rozpoczyna się Msza św. Siostry śpiewają polskie pieśni: „Czyż raz pod płaszcz Twój z purpury”, „Królowo nasza”, „Zdrowaś Maryjo...” Ranni próbują włączyć się w śpiew. Przed 24 laty sytuacja też, sądząc po ludzku, była beznadziejna. A jednak... Przypomina się ostatnia księga „Pana Tadeusza” – prawdziwe święto Matki Bożej Zielnej. Każdy ranny ma na łóżku kwiaty i zieleń. Następuje wspólna Komunia św. Gdzieś daleko od naszego domu zgrzyta „szafa”. Na jaką też dzielnicę nastawiają tę armatę? Cicho modlimy się za konających.
  • Wreszcie „Jeszcze Polska nie zginęła”! Pierwszy raz od pięciu lat śpiewali to wspólnie, jako ludzie wolni. Zdawało się, że każdy z nich włożył w tę pieśń samego siebie. Zabrzmiała „Warszawianka” – żywioł! Wyśpiewują samych siebie. Kto powiedział, że jest to dzieło Delavigne'a i Kurpińskiego? Te słowa i ta melodia – to oni sami, powstańcy warszawscy z sierpnia 1944 roku! Twarze płoną, oczy błyszczą. W ich stanie zdrowia nie trudno było o to. Co za niesamowity nastrój? Czy słyszą, że nad domem rozległ się warkot samolotu? Tak niewiele brakuje, by pełen śpiewu i muzyki dom zamienił się we wzgórze gruzów i straszliwy grób? Samolot się oddalił... Dzięki Bogu! Co za szczęście! „Warszawianka” przebrzmiała, a jej miejsce zajęła nieustępliwa „Rota”.
  • Zastałam scenę, którą można by porównać w pewnym sensie, chyba tylko z zakończeniem „Wesela” Wyspiańskiego. Jakaś pani zasiadła przy fortepianie. Ranni pounosili się na poduszkach, cała sala rozbrzmiewała muzyką i śpiewem. Płynęły pieśni patriotyczne, jedne za drugą. Z początku śpiewali spokojnie. Czuło się tylko, że są jakoś niesłychanie usatysfakcjonowani, że nikt im tego nie zabrania, ze wolno. Stopniowo jednak upajali się śpiewem.