Ferdydurke
Wygląd
Ferdydurke – powieść autorstwa Witolda Gombrowicza.
- A teraz przybywajcie, gęby! Nie, nie żegnam się z wami, obce i nieznane facjaty obcych, nie znanych facetów, którzy mnie czytać będziecie, witam was, witam wdzięczne wiązanki części ciała, teraz niech się zacznie dopiero – przybądźcie i przystąpcie do mnie, rozpocznijcie swoje miętoszenie, uczyńcie mi nową gębę, bym znowu musiał uciekać przed wami w innych ludzi i pędzić, pędzić, pędzić przez całą ludzkość. Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki. Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach.
- A następnego ranka szkoła i Syfon, Miętus, Hopek, Myzdral, Gałkiewicz i accusatwus cum infinitwo, Bladaczka, wieszcz i codzienna powszechna niemożność, nudno, nudno, nudno! I znowu to samo! I znowu wieszcz wieszczy, nauczyciel giędzi wieszczem, na życie zarabia, uczniowie pod ławkami męczą się w prostracji, palec w bucie kręci się jak kołowrotek i nie pieprz Piętrze wieprza pieprzem i nie wieprz Piętrze wieprza pieprzem i nie pieprz Piętrze wieszcza pietrzem, nudno, nudno!
- Azaż amory do jakiej podwiki wstrzymały szanownusa kolegusa?
- Bez uczniów nie byłoby szkoły, a bez szkoły nie byłoby nauczycieli.
- Bo nie ma nic gorszego od nauczycieli osobiście sympatycznych, zwłaszcza jeśli przypadkiem mają osobiste zdanie.
- Byłem zakochany. Marzyłem, jako smętny amant i aspirant. Po nieudanych próbach pozyskania ukochanej - po próbie wyszydzenia ukochanej - żałość wielka mną owładnęła, wiedziałem, że wszystko stracone.
- Brata się? What is that brata się? Do diabła! Książę Seweryn... Z łagodnym uporem powtarzałem wciąż „brata się” i już za nic nie wyrzekłbym się zielonkawej, miękkiej naiwności, jaką smarowałem wujaszka.
- Kociu - rzekła dobrotliwie ciocia, która stanęła na progu z torebką cukierków w ręku - nie irytuj się, on zapewne w Chrystusie się brata, brata się w miłości bliźniego.
- Nie! - odparłem uporczywie. - Nie! Brata się nago, bez niczego!
- Więc jednak zboczeniec! - wykrzyknął.
- Wcale nie. Brata się w ogóle bez niczego, bez zboczenia także. Jako chłopak się brata.
- Chłopak? Chłopak? Ale co to znaczy? Pardon, mais guest-ce que c’est chłopak - udawał Greka. - Jako chłopak z Wałkiem? Z Wałkiem i w moim domu? Z moim lokajczykiem? - Zirytował się, nacisnął dzwonek. - Ja wam pokażę chłopaka!
- - Co on... ma? Dlaczego gałązkę... ma w ustach?
- Kto?
- Żebrak. Co to znaczy?
- Nie wiem. Wsadził i trzyma.
- Cholera, psiakrew, zaraza, krowy i muły! Patrz, jakie to nauczone - a jakie głupie! Jakie, psiakrew, wysztafirowane - a jakie ordynarne! Pupa, pupa, psiakość!
- Ciotki moje, te liczne ćwierćmatki doczepione, przyłatane, ale szczerze kochające.
- Cip, cip, kurka… Zasmarkany nosek… Kocham, e, e… Człowieczek, maluś, maluś, e, e, e, cip, cip, cip, cipuchna, Józio, Józio, Józiunio, Józieczek, małe małe, cip, cip, pupcia, pupcia, pcia…
- - Czekaj, czekaj, Jaśka- jeszcze pozwól... Zaraz skończę! - Nie jestem żadną Jaśka. Jestem Joanną. Zdejm te majtki albo nałóż spodnie. - Majteczki! - Milcz! - Majtaski, hi, hi, hi, majtaski! - Milcz, mówię... - Majtaski, majtasy...- Milczeć! - zgasiła gwałtownie lampę. - Zapal, stara!- Nie jestem żadną starą... Nie mogę się patrzeć na ciebie! Dlaczego cię pokochałam? Co z tobą! Co się z nami dzieje! Opamiętaj się. Przecież razem idziemy ku Nowym Dniom! Jesteśmy bojownikami Nowych Czasów! - Dobrze, dobrze, tłusta, tłusta langusta - hi, hi, hi - tłusta langusta wpada mi w usta. Mimo dość tłustego cielska była bardzo marzycielska. Ale jemu już wychłódło, bo już było stare pudło...
- Człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego, chociażby ta dusza była kretyniczna.
- Zobacz też: człowiek
- Czy wreszcie my stwarzamy formę, czy ona nas stwarza? Wydaje się nam, że to my konstruujemy – złudzenie, w równej mierze jesteśmy konstruowani przez konstrukcję.
- Daj buzi butelczynie, daj gęby butelczynie! Twarz miał ciągle straszną, przeraźliwie ordynarną i trywialną i żarł serdela w zatłuszczonym papierze, wsadzając w otwór gębowy.
- Dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? (…) Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był!
- Zobacz też: Juliusz Słowacki
- Drobne realia życiowe was gubią. Jesteście jak człowiek, który wyzwał smoka do walki, lecz którego mały pokojowy piesek zapędzi w kozi róg.
- Dzieci ich już wcale nie umiały mówić i na czworakach szczekały, a rodzice jeszcze zachęcali: - Scekaj, scekaj, synusiu-Burecku, to cię ostawiom w spokoju, scekaj, scekaj, Burecku.
- Gwoliż jakim złośliwym kaprysom aury waszmość dobrodzieja persona tak późno w budzie się pojawia?
- Hajda, hajda, hajda, na nowoczesny styl, na urodę nowoczesnej pensjonarki! Ale cicho, cicho...
- Ignorowała mnie – ignorowała, jak tylko nowoczesna pensjonarka to potrafi, niemniej doskonale wiedząc o mym rozkochaniu w jej urokach nowoczesnych.
- I znowu przedmowa... i zniewolony jestem do przedmowy, nie mogę bez przedmowy i muszę przedmowę, gdyż prawo symetrii wymaga, aby Filidorowi dzieckiem podszytemu odpowiadał - dzieckiem podszyty Filibert, przedmowie zaś do Filidora przedmowa do Filiberta dzieckiem podszytego.
- I siadywała przy obiedzie, ach, dojrzała w niedojrzałości, pewna siebie, obojętna i sama dla siebie, a ja siedziałem dla niej, dla niej, dla niej siedziałem i nie mogłem ani przez jedną sekundę nie siedzieć dla niej, w niej byłem, ona mnie w sobie zawierała razem z mym szyderstwem, jej gusta, jej smaki były dla mnie decydujące i mogłem podobać się sobie tylko o tyle, o ile jej się podobałem. Tortura – tkwić bez reszty w nowoczesnej pensjonarce.
- I tylko unikał jak ognia kolegów i towarzyszy z czasów dojrzewania, ci bowiem nie mogli nie dziwić się całości, która tak ściśle do części się dopasowała. I wołali na niego: - Hej, Bolek! A pamiętasz ten paznokieć... ten paznokieć... Bolek, Bolek, Boluś, paznokieć pamiętasz na zielonej łące? Paznokieć? Paznokieć, Bolo, gdzie jest?
- Jak szalenie zdradliwe jest życie!
- Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca.
- Postać: Bladaczka, nauczyciel polskiego
- Jam chłopak, jam tylko chłopak polityczny, chłopak historyczny.
- Jeden kaligrafował przez całą stronicę: - Dla-cze-go, dla-cze-go, dla-cze-go, Sło-wac-ki, Sło-wac-ki, Sło-wac-ki, wac-ki, wac-ki, Wa-cek, Wa-cek-Sło-wac-ki-i-musz-ka-pchła.
- Jest prześliczna – jak z kina – nowoczesna, poetyczna, artystyczna, a strach - zamiast oszpecać, zdobi ją! Jeszcze chwila. Zbliżałem się do niej i siłą rzeczy musiały nastąpić nowe rozstrzygnięcia – przemknęło mi przez myśl, że koniec, że muszę ręką złapać ją za tę jej twarzyczkę – zakochany byłem, zakochany!... gdy wtem wrzask rozległ się w przedpokoju. A to Miętus zaatakował służącą.
- Jesteśmy młodzi, kochamy się... Do nas należy świat! - I przytulała się do mnie, a ja do niej musiałem się przytulać. W przekonaniu, że kocham, otworzyła się przede mną i jęła zwierzać mi się i mówić ze mną szczerze i poufnie, czego nigdy z nikim nie robiła.
- Jeżeli chcesz mieć dziecko nieślubne, bardzo proszę! A cóż w tym złego! Kult dziewictwa ustał! My, inżynierowie konstruktorzy nowej rzeczywistości społecznej, nie uznajemy kultu dziewictwa dawnych hreczkosiejów!
- Jeżeli nie chcesz być lekarzem, bądźże przynajmniej kobieciarzem lub koniarzem, ale niech będzie wiadomo... niech będzie wiadomo...
- Józiu, żeby uciec od parobka. Na łąki, na pola, uciec, zwiać – mamrotał. – Do parobka... do parobka... Ale mnie jego parobek wcale nie obchodził. Tylko nowoczesna!
- Już trzecią dzisiaj trąbię monopolkę. Ulgę sobie zrobimy. Uszanowanie szanownej... bon jour... au revoir... moje uszanowanie! A llons, allons!
- Już zbankrutowałem, żona idzie na młodszą, dzieci na psy, a ja - nie żaden obywatel, lecz chłopak wygnany. Czuję tajemną rozkosz.
- Kiedy ta notatka doszła do wiadomości uczniów, zaroiło się w szkolnym mrowisku. – My niewinni? My, młodzież dzisiejsza? My, którzy już chodzimy na kobiety? – Śmiechy i śmieszki rosły, gwałtowne, aczkolwiek sekretne, i zewsząd pojawiały się sarkazmy. Ach, naiwny dziadek! Cóż za naiwność! Ha, cóż za naiwność! Wprędce jednak pojąłem, że śmiech trwa zbyt długo… że, zamiast się skończyć, wzrasta i utwierdza się w sobie, a utwierdzając się staje się nadmiernie sztuczny w swoim rozwścieczeniu. Cóż się działo? Dlaczego śmiech się nie kończył? Dopiero potem zrozumiałem, jaki to gatunek trucizny wstrzyknął im diaboliczny i makiaweliczny Pimko. Albowiem prawda była taka, że te szczeniaki, uwięzione w szkole i oddalone od życia – były niewinne. Tak, byli niewinni, pomimo iż nie byli niewinni! Byli niewinni w swoim pragnieniu, aby nie być niewinnymi. Niewinni z kobietą w ramionach! Niewinni w walce i w biciu. Niewinni, gdy recytowali wiersze, i niewinni, gdy grali w bilard. Niewinni, gdy jedli i spali. Niewinni, gdy zachowywali się niewinnie. Zagrożeni bez przerwy świętą naiwnością, nawet gdy krew rozlewali, torturowali, gwałcili albo przeklinali – wszystko, aby nie popaść w niewinność!
- Kobieta zawsze przyjmuje, że się ją kocha.
- Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!
- Kulturę świata obsiadło stado babin przyczepionych, przyłatanych do literatury, niezmiernie wprowadzonych w wartości duchowe i zorientowanych estetycznie (…) Wiedzą już, że trzeba być niezależną, stanowczą i głębszą, przeto zazwyczaj są niezależne, głębsze i stanowcze bez przesady oraz pełne ciotczynej dobroci.
- Las ten co gorsza był zielony.
- Lecz on siedział, a siedząc siedział i siedział jakoś tak siedząc, tak się zasiedział w siedzeniu swoim, tak był absolutny w tym siedzeniu, że siedzenie, będąc skończenie głupim, było jednak zarazem przemożne.
- Lecz Zosia przytuliła się czulej, cieplej i tkliwiej. - Dlaczego wołasz i krzyczysz? Jesteśmy sami... I podała mi gębę swoją. A mnie zbrakło sił, sen napadł jawę i nie mogłem - musiałem ucałować swoją gębą jej gębę, gdyż ona swoją gębą moją ucałowała gębę.
- Leżałem w mętnym świetle, a ciało moje bało się nieznośnie, uciskając strachem mego ducha, duch uciskał ciało i każda najdrobniejsza fibra kurczyła się w oczekiwaniu, że nic się nie stanie, nic się nie odmieni, nic nigdy nie nastąpi i cokolwiek by się przedsięwzięło, nie pocznie się nic i nic. Był to lęk nieistnienia, strach niebytu, niepokój nieżycia, obawa nie-rzeczywistości, krzyk biologiczny wszystkich komórek moich wobec wewnętrznego rozdarcia, rozproszenia i rozproszkowania. Lęk nieprzyzwoitej drobnostkowości i małostkowości, popłoch dekoncentracji, panika na tle ułamka, strach przed gwałtem, który miałem w sobie, i przed tym, który zagrażał od zewnątrz – a co najważniejsza, ciągle mi towarzyszyło, ani na krok nie odstępując, coś, co bym mógł nazwać samopoczuciem wewnętrznego, między cząsteczkowego przedrzeźniania i szyderstwa, wsobnego prześmiechu rozwydrzonych części mego ciała i analogicznych części mego ducha.
- Lubię te twoje oczy śmiałe, nieustraszone, drapieżne...
- Łaknąłem jak kania tej miłości idealnej. Lecz nie chciała mnie! Gębę mi robiła! I z dniem każdym straszliwszą robiła mi gębę.
- Łydki, łydki, łydki Łydki, łydki, łydki, łydki Łydki, łydki, łydki, łydki, łydki - Łydka : łydka, łydka, łydka łydki, łydki, łydki.
- Mam was w du... żym poważaniu!
- Może Słowacki nie wzrusza Gałkiewicza, ale nie powie mi chyba Gałkiewicz, że nie przewierca mu duszy na wskroś Mickiewicz, Byron, Puszkin, Shelley, Goethe...
- Miny! Miny – ta broń, a zarazem tortura!
- Młodość jej nie potrzebowała żadnych ideałów, gdyż sama sobie była ideałem.
- Nic, co jest smaczne, nie może być straszne (jak samo słowo „smaczne” to wskazuje), tylko niesmaczne jest naprawdę niejadalne.
- Nic to, bracie, każdy ma doczepiony jakiś ideał do swej osoby, jak klocek na Popielec. Pij, pij, popijaj! Myślisz, że ja się wyzwoliłem? Zrobiłem z gęby ścierkę, a parobek ciągle mi doskwiera.
- Nie chciałem być staromodny z nią, chciałem być z nią nowoczesny!
- Nie egzystowała aż dotąd w nadziei, że znajdzie się ktoś, kto ją posiędzie. I oto nie tylko znalazł się, ale w dodatku porwał! Więc zmobilizowała w sobie całą zdolność kochania i pokochała mnie - ponieważ ją pokochałem.
- Nie ma nic lepszego nad prawdziwie anachroniczny chwyt pedagogiczny! Te miłe maleństwa, wychowane przez nas w nierealnej atmosferze, tęsknią nade wszystko do życia i rzeczywistości i dlatego nic ich tak nie boli jak własna niewinność.
- Nieszczęsna pamięci, która każesz wiedzieć, jakimi drogami doszliśmy do obecnego stanu posiadania!
- Nieźle jest dać czasem w gębę! - Po mordzie dać - bardzo zdrowo! - Nie ma, jak facetowi dać w papę!
- Normalność jest linoskoczkiem nad otchłanią anormalności.
- Zobacz też: normalność
- O, dajcie mi chociaż jedną twarz nie wykrzywioną, przy której mógłbym poczuć grymas mojej twarzy…
- O, zimna jak lód, zbawcza, ożywcza nieżyczliwości! Najwyższy czas być niedobry. Niedobry muszę być... Lecz jakże być dla niej niedobry, gdy jestem dobry - gdy mię ujmuje, przenika swoją dobrocią, a ja moją przenikam, i przytula się, a ja do niej się tulę... znikąd pomocy! Na tych łąkach i polach pośród nieśmiałej trawy tylko my we dwoje - ona ze mną i ja z nią - i nigdzie, nigdzie nikogo, kto by wybawił. Sam tylko jestem z Zosią - i z pupą, jak gdyby; na nieboskłonie zamarłą w trwaniu absolutnym, promienną i promieniejącą, infantylną i infantylizującą, zamkniętą, zatopioną, spotęgowaną w sobie i zenitalną w zastygłej kulminancie...
- On siedział z sensem (bo czytał), a ja bez sensu siedziałem.
- Ona zaś słuchała, z główką na moim ramieniu i wtrącając od czasu do czasu pytania, aby podkreślić, że słucha. I z kolei syciła mię swoim zachwytem, przytulona, rozkochana, że tak jej się podobam, że od razu uczyniłem na niej wrażenie, że coraz bardziej kocha, że jestem taki śmiały, taki odważny... - Porwałeś mnie - mówiła upajając się swoim mówieniem. - Nie każdy by się na to zdobył.
- Patrzaj – zdziwił się. – A to z nas para. Ja z parobkiem, a ty z pensjonarką. Gol tę wódkę!
- Pokój ten był Wellsem, tańczącym przed Chaplinem.
- Potem mówiła ze smutkiem: - Wiem, że jestem głupia. Wiem, że nic dobrze nie umiem. Wiem, że nie jestem ładna... - A ja musiałem zaprzeczać. Ona zaś wiedziała, że zaprzeczam nie w imię rzeczywistości i prawdy, lecz tylko, ponieważ kocham, i dlatego przyjmowała te zaprzeczenia z rozkoszą, zachwycona, że znalazła bezwzględnego adoratora a priori, który kocha, który się zgadza, przyjmuje i akceptuje wszystko, wszystko, życzliwie, ciepło...
- Powiedziałem ubogo, mentalnie, nachylając się do Młodziakówny. - Mamusia... A powiedziałem bardzo smutno, rzewnie i cieplutko, wsadziłem w ten wyraz całe to ciepełko mamie, którego oni w swej ostrej, świeżej, dziewczęcej i młodzieńczej wizji świata nie chcieli uwzględnić. Po co to powiedziałem? Ot, tak sobie. Dziewczyna, jak każda dziewczyna, estetką była przede wszystkim, zadaniem jej głównym była przystojność, a ja, dopasowując do jej typu ciepłe, uczuciowe i nieco roznegliżowane wyrażenie „mamusia”, tworzyłem coś ohydnie rozmamłanego i nieprzystojnego.
- Prof. Filidor wziął się do rzeczy w ten sposób, że najpierw położył na stół jedną jedyną złotówkę. Gente nie zareagowała. Położył drugą złotówkę, nic, dołożył trzecią, także nic, ale przy czterech złotych rzekła: - Oho, cztery złote.
- – Przeciwnicy staną naprzeciwko siebie i oddadzą serię min kolejnych, przy czym na każdą budującą i piękną minę Pylaszczkiewicza Miętalski odpowie burzącą i szpetną kontrminą. Miny – jak najbardziej osobiste, swoiste i wsobne, jak najbardziej raniące i miażdżące – stosowane być mają bez tłumika aż do skutku.
- Przed nami elegancka pani prowadziła na smyczy małego pinczerka, pies zawarczał, rzucił się na Pimkę, rozdarł mu nogawkę, Pimko krzyknął, ocenił ujemnie psa i właścicielkę, nogawkę spiął agrafką i poszliśmy dalej.
- Przekleństwem ludzkości jest, iż egzystencja nasza na tym świecie nie znosi żadnej określonej i stałej hierarchii, lecz że wszystko ciągle płynie, przelewa się, rusza i każdy musi być odczuty i oceniony przez każdego, a pojęcie o nas ciemnych, ograniczonych i tępych jest nie mniej doniosłe niż pojęcie bystrych, światłych i subtelnych.
- Rozdział I
- Przez powtarzanie, przez powtarzanie najsnadniej tworzy się wszelka mitologia!
- Pupa, pupa, bez uczniów nie byłoby szkoły, a bez szkoły życia by nie było!
- Roześmiałem się (jak często życie zmusza nas do śmieszków).
- Rozpoczął się różaniec dni monotonnych. Byłem uwięziony. Cóż mam powiedzieć o tych dniach bliźniaczych? Rano chodziłem do szkoły, ze szkoły wracałem na obiad do Młodziaków. Nie zamierzałem już uciekać ani wyjaśniać, ani protestować - owszem, z przyjemnością stawałem się uczniem, jako uczeń bliższy przecież byłem pensjonarki niż jako człowiek samodzielny. Ejże, ejże! - zapomniałem prawie o moim dawnym trzydziestaku. Nauczyciele polubili mnie, dyrektor Piórkowski klepał mnie po pupie, a podczas dysput ideologicznych i ja teraz dostawałem wypieków i krzyczałem: - Nowoczesność! Tylko nowoczesny chłopiec! Tylko nowoczesna pensjonarka! - Z czego śmiał się Kopyrda.
- Rzecz dziwna, niewytłumaczalna, o, Zosia, z Zosią być, z Zosią, nie z nim oddech zapierać! Z Zosią nie byłoby dziecinne!
- Sen, który mię trapił w nocy i obudził, był wykładnikiem lęku.
- Ślepota działania. Automatyzm odruchów. Atawizm instynktów.
- Straszne, że nie ma dziś nikogo, kto by nie był w okresie dojrzewania. Naprzód - tu nie ma parobka! - I właśnie gdy tych słów domawiał, leciutki powiew owionął nam policzki, skończyły się domy, ulice, kanały, ścieki, fryzjerzy, okna, robociarze, żony, matki i córki, robactwo, kapusta, zaduch, ciasnota, pył, właściciele, czeladnicy, buciki, bluzy, kapelusze, obcasy, tramwaje, sklepy, włoszczyzna, andrusy, szyldy, wągry, przedmioty, spojrzenia, włosy, brwi, wargi, chodniki, brzuchy, narzędzia, narządy, czkawka, kolana, łokcie, szyby, pokrzykiwanie, siąkanie, plucie, chrząkanie, rozmowy, dzieci i stuk. Miasto się skończyło. Przed nami - pola i lasy. Szosa.
- Świat istnieje tylko dzięki temu, że zawsze za późno się cofać.
- – Tak, panie profesorze – rzekł dyrektor z dumą – ciało jest starannie dobrane i wyjątkowo przykre i drażniące, nie ma tu ani jednego przyjemnego ciała, same ciała pedagogiczne, jak pan widzi…
- Te, nie trajluj! Trzydzieści lat! Zgłupiał bubek, z byka spadł, frajer pumpka (i użył innych wyrażeń, których nie powtórzę).
- Tereperepumpum - mruknął - raz na podwórku tańczył pies, a kotka śmiała się do łez! Wyciągnął srebrną papierośnicę i stuknął w nią palcami, ale upadła mu na podłogę. Nie podniósł, lecz znowu ziewnął - na kogo tak poziewał? Komu poziewał? Rodzina towarzyszyła tym aktom w milczeniu i siedząc na biedermeierach. Wszedł stary sługa Franciszek. - Podano do stołu - zaanonsował w tużurku. - Kolacja - powiedziała ciocia. - Kolacja - powiedziała Zosia. - Kolacja - powiedział Zygmunt. - Papierośnica - rzekł wuj.
- – To najtęższe głowy w stolicy – odparł dyrektor – żaden z nich nie ma jednej własnej myśli; jeśliby zaś i urodziła się w którymś myśl własna, już ja przegonię albo myśl, albo myśliciela. To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna.
- To nie to - mówił - to nie to. Skraść całusa dziewce? Wprawdzie dziewka bosa prosto ze wsi i - jak się dowiedziałem - brata ma parobka, ale cóż z tego, cholera, psiakrew, zaraza morowa (i użył innych wyrażeń, których nie powtórzę).
- To właśnie mnie w niej urzekło - owa dojrzałość i suwerenność w młodości, pewność stylu. Gdy my tam, w szkole, miewaliśmy wągry, gdy nieustannie wyskakiwały nam rozmaite krosty, ideały, gdy ruchy mieliśmy niezdarne, gdy co krok, to gafa - jej exterieur był zachwycająco wykończony.
- We wtorek zbudziłem się o tej porze bezdusznej i nikłej, kiedy właściwie noc się już skończyła, a świt nie zdążył jeszcze zacząć się na dobre. Zbudzony nagle, chciałem pędzić taksówką na dworzec, zdawało mi się bowiem, że wyjeżdżam - dopiero w następnej minucie z biedą rozeznałem, że pociąg dla mnie na dworcu nie stoi, nie wybiła żadna godzina. Leżałem w mętnym świetle, a ciało moje bało się nieznośnie, uciskając strachem mego ducha, duch uciskał ciało i każda najdrobniejsza fibra kurczyła się w oczekiwaniu, że nic się nie stanie, nic się nie odmieni, nic nigdy nie nastąpi i cokolwiek by się przedsięwzięło, nie pocznie się nic i nic.
- Wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca.
- Zobacz też: poezja
- Wieśniak z Paryża pod koniec osiemnastego stulecia miał dziecko, to dziecko miało znowu dziecko, a to dziecko znowu miało dziecko i znowu było dziecko.
- Źródło: Filibert dzieckiem podszyty
- Więc aby utwierdzić się w ubóstwie i zaznaczyć, jak bardzo jest mi wszystko jedno, jak niegodny jestem czegokolwiek, zacząłem babrać się w kompocie, wrzucałem okruszyny, śmiecie, gałki z chleba, bekałem łyżeczką. Gębę miałem, cóż ostatecznie, dla mnie i to dobre - ach, psiakrew, co mi tam - myślałem ospale, dodając jeszcze trochę soli, pieprzu i dwie wykałaczki - ach, niech tam, wszystko zjem, byle czym mogę się pożywić, wszystko jedno... I byłem, jakbym leżał w rowie, podczas gdy ptaszki fruwają... zrobiło mi się ciepło i przytulnie od bełtania.
- Wszystko podszyte jest dzieckiem.
- Wizytę składam. Przyniosłem wódzi i serdelków! Ho, ho, ho, ale masz gębę! Nic, nic, moja nie lepsza! Niech gęba gębie daje w gębę! To nasz los! To nasz los! Daj gębą swą komu po zębach Lub powieś się na dębie!
- Wydało mi się w półśnie, ale już po obudzeniu, że ciało moje nie jest jednolite, że niektóre części są jeszcze chłopięce i że moja głowa wykpiwa i wyszydza łydkę, łydka zaś głowę, że palec nabija się z serca, serce z mózgu, nos z oka, oko z nosa rechocze i ryczy - i wszystkie te części gwałciły się dziko w atmosferze wszechobejmującego i przejmującego panszyderstwa.
- W lustrze, gdy się ujrzymy niespodzianie, przez chwilę nie jesteśmy pewni, czy to my.
- W stanie trzeźwego pijaństwa wychylał butelkę za butelką, im zaś więcej pił, tym bardziej trzeźwiał, a jego analityczna kochanka tak samo. Właściwie trzeźwością bardziej upijali się niż alkoholem.
- W tej chwili jedno ciało zwróciło się do drugiego ciała i spytało: - Hę, hę, hm, no, co tam? Co tam, panie kolego? - Co tam? - odrzekło tamto ciało. - Staniało. - Staniało? - powiedziało pierwsze ciało. - Chyba podrożało? - Podrożało? - spytało drugie ciało. - Chyba cośkolwiek staniało. - Bułki nie chcą stanieć - mruknęło pierwsze ciało i schowało resztki nie dojedzonej bułki do kieszeni.
- Zamiast aby sztuka wam służyła, wy służycie sztuce – i z owczą łagodnością zezwalacie, iżby wam hamowała rozwój i wpychała w piekło indolencji.
- Zobacz też: sztuka
- Zapytuję was o to z całą powagą i z całą odpowiedzialnością za słowo tudzież z jak największym respektem dla wszystkich waszych części bez wyjątku, ponieważ wiem że stanowicie część Ludzkości, której ja także jestem częścią, oraz że częściowo uczestniczycie w części części czegoś, co także jest częścią i czego również jestem częścią w części, wraz ze wszystkimi cząstkami i częściami części, części części części części części części części części części części... Ratunku! O, przeklęte części! O, krwiożercze, przeraźliwe części, a więc znowu mnie ucapiłyście, czyż nie ma ucieczki przed wami, ha, gdzież się schronię, co pocznę, o, dość; dość, dość, skończmy tę część książki, przejdźmy co żywiej do innej części, i przysięgam, że w następnym rozdziale już nie będzie cząstek, bo otrząsnę się z nich i zrzucę je, i wyrzucę je na zewnątrz, pozostając na wewnątrz (częściowo przynajmniej) bez części.
- Zazdrościłem strasznie, choć przecie i ja również podniecałem antytetycznie i byłem przez nią podniecany.
- Zosia coraz bardziej przytulała się do mnie, coraz ściślej łączyła się ze mną i wprowadzała mnie w siebie.
Zobacz też: