Stanisław Lenartowicz
Wygląd
Stanisław Lenartowicz (1921–2010) – polski reżyser i scenarzysta filmowy.
- Moją intencją było zrobienie filmu, który nieco inaczej pokaże okupację. Filmów martyrologicznych było już sporo, a mnie się wydawało, że pora w końcu pokazać, że Polacy umacniali swoją odwagę i swoje morale poczuciem humoru i robili Niemcom kawały. W jakimś stopniu to humor chronił społeczeństwo przed załamaniem. Polacy nie dali się psychicznie stłamsić, mieli poczucie humoru i dystans do tego wszystkiego, co straszne i niebezpieczne. Przecież na tym polegała nasza siła.
- Opis: o filmie Giuseppe w Warszawie.
- Źródło: „Kino”, cyt. za: culture.pl
- [Najważniejsze dla reżysera jest] zawładnąć uwagą i wyobraźnią widza. Film robi się dla widowni, a nie dla własnej przyjemności. Wierzę też, że film może wywołać jakiś głębszy oddźwięk u widza głównie przez obrazy. I zawsze trzeba być sobą: to daje odpowiednią siłę oddziaływania na odbiorcę.
- Źródło: „Kino”, cyt. za: culture.pl
- Od kiedy pamiętam, byłem zagorzałym kinomanem, nawet pieniądze, które dostawałem od rodziców na śniadanie, wydawałem na kino. Ujmowały mnie te obrazki, ale nie widziałem siebie jako reżysera, nie mogłem o tym marzyć. Aczkolwiek jeszcze w przedwojennych czasach gimnazjalnych dowiedziałem się, że w Berlinie jest szkoła filmowa. Zacząłem się o nią dowiadywać, ale od kogoś mieszkającego w Berlinie usłyszałem, że nie przyjmują żadnych cudzoziemców, zwłaszcza z Polski. Do szkoły dostałem się dopiero po wojnie. W prasie zamieszczono informację, że otwiera się szkołę filmową w Łodzi. Byłem wówczas na studiach polonistycznych we Wrocławiu, ale zgłosiłem się.
- Źródło: wywiad Adama Wyżyńskiego, „Kino” nr 7–8/2006
O Stanisławie Lenartowiczu
[edytuj]- Kiedy zastanawiam się, jak określić go jednym zdaniem, wciąż przychodzi mi na myśl, że odszedł artysta niedoceniony. Mój pierwszy mistrz, autorytet dla wszystkich, którzy zajmowali się kinem we Wrocławiu. Ambitny, erudyta, niesamowicie oczytany, który całe kino miał w małym palcu. Ale te wszystkie „-izmy”, którymi nas częstował w „Zimowym zmierzchu”, nie wynikały z potrzeby imponowania innym, wyrosły z jego doświadczeń, przemyśleń. A on przy swoich pozorach otwarcia na innych ludzi pozostawał gdzieś w środku zamknięty. Jednocześnie potrafił zaintrygować, fascynować.
- Przypominał nam, żeby sztandar sztuki nosić wysoko i nigdy go nie opuszczać.