Potwory i spółka
Przejdź do nawigacji
Przejdź do wyszukiwania
Potwory i spółka (ang. Monsters, Inc.) – film produkcji amerykańskiej z 2001 roku, w reż. Pete'a Doctera oraz Davida Silvermana. Autorami scenariusza są Daniel Gerson i Andrew Stanton. Dialogi polskie: Bartosz Wierzbięta.
Wypowiedzi postaci[edytuj]
Boo[edytuj]
- Alua, ti ti ti!
- Opis: bawiąc się z Sullivanem na początku ich znajomości.
- Idź siobie!
- Opis: do Moczyknura.
- Kotek!
- Opis: o Sullivanie.
- Mocne Caski!
- Opis: o Mike'u.
Michael „Mike” Wazowski[edytuj]
- (śpiewając) A teraz wrzuć to tam z powrotem, bo naprawdę… (Sullivan akompaniuje mu w rytm polki) naprawdę, naprawdęęę…! Kurtyna.
- Opis: fragment naprędce wymyślonego przez niego musicalu.
- Co ty, kafel nabłyszczasz?
- Opis: widząc Sullivana chodzącego na czworakach w toalecie.
- Dawaj! Usuń kamień! Usuń kamień! Straszacy nie mają kamienia!
- Opis: do Sullivana szczotkującego zęby.
- Dzień dobry! Już pięć po szóstej, i oto wstaje nowy, piękny ranek. Termometr wskazuje cudne 25 stopni, z czego zapewne ucieszą się zmiennocieplni i zanosi się na wymarzony dzień, żeby, wiecie, poleżeć, pospać, ewentualnie… ZRZUCIĆ TEN BOCZEK, CO SIĘ BOKAMI Z WYRKA WYLEWA! Rusz się, Sulley! (używa klaksonu)
- Opis: budząc Sullivana.
- Ej, ej, ej, ej, ej, a ty gdzie? (rzuca się na ogon Sullivana, ciągnąc za niego) Stary, błagam! Nie rób mi tego, mamy szansę pobić rekord! Niech ktoś inny ją znajdzie! To będzie jego problem, nie nasz! To nie nasza broszka!
- Opis: próbują powstrzymać Sullivana przed szukaniem Boo.
- Po pierwsze, nie pluj. Obrażaj, ale higienę zachowaj.
- Opis: do Randalla.
- Postaraj się, dziecko.
- Opis: do Boo, którą stara się rozśmieszyć.
- Przepraszam, którędy na Giewont?!
- Zobacz też: Giewont
- Psst! Fąflak! Fąflak! Lubisz autka? Hę? Ja mam bardzo fajne autko. Wypuścisz mnie… to dam ci… posiedzieć w tym autku. Pomyśl, Fąflak.
- Roz, moja kwitnąca Bruxelio, jesteś dziś boską, wiesz? Zrobiłaś trwałą? No powiedz, zrobiłaś, prawda? To musi być kwestia trwałej, albo henny. Nie, to lifting albo przeszczep, coś na pewno. Coś z twoją skórą, co sprawia, że wyglądasz jak, yyy… Yyym… Słuchaj, mam prośbę. Randall wczoraj do późnej nocy pracował na hali, i strasznie bym chciał kartę do tych jego drzwi. (…) (Roz zamyka okienko, przy którym pracuje, w czego efekcie palce Mike'a zostają przytrzaśnięte; ten reaguje krzykiem).
- (przedrzeźniając Randalla) "Słyszycie? Pzieziziacie ziatrem", wymyślił! Przyjdzie dzień, że osobiście… może pozwolę ci dać mu nauczkę.
- Opis: o Randallu.
- Świetny plan, prosty i NIEWYKONALNY!!!
- Opis: o odesłaniu Boo do domu.
- To koniec! Wygnali nas, mądrale! Zesłali do świata ludzi! (do jęczącego Sullivana) Nie no, świetny pomysł, żeby z tym lecieć do Moczyknura! Tylko szkoda, że on o wszystkim wiedział! A wystarczyłoby, żebyś mnie słuchał! Choć raz! Ale nie słuchałeś! Prawda?! NAWET TERAZ NIE SŁUCHASZ!!! (rzuca się na Sullivana z krzykiem, po czym razem turlają się w dół po śniegu)
- Opis: po tym, jak został wygnany wraz z Sullivanem w Himalaje.
- To to nas tu pozabija! Pewnie tylko czeka, aż zmorzy nas sen, a wtedy TRACH! Ech! Mamy przechlapane jak Pinokio w krainie termitów.
- Opis: o Boo.
- Ty, Sulley! Ja tu duszę przed tobą otwieram, może się skup, zamiast przysypiać!
- Opis: do Sullivana, podduszanego przez Randalla.
- Zawsze chciałem hodować MAŁEGO MORDERCĘ!!!
- Opis: o Boo.
James P. „Sulley” Sullivan[edytuj]
- Krewni zjechali.
- Opis: po wyjściu z pokoju, w którym straszył.
- Ona nie może tu zostać, to męska szatnia!
- Opis: o Boo.
- Różowe do księgowości, a beżowe dla Roz. Nie… Amarantowe do finansów, a ciemnozłote dla Roz. Tylko jak wygląda ten amarant…? (bierze do rąk kartki z raportami) O, jest amarant.
- Straciłeś na wadze, tak? Czy mackę?
- Opis: do jednego z potworów, wchodząc do hali straszenia.
Randall Boogs[edytuj]
- Ćśśś, ćśśś, ćśśś, ćśśś, ćśśś, ćśśś… Słyszycie…? Przemijacie z wiatrem.
- Opis: do Mike'a i Sullivana.
- Jak za pięć sekund nie dostanę kolejnych drzwi, osobiście puszczę cię przez ROZDRABNIARKĘ!!!
- Opis: do Fąflaka, w czasie pracy.
- No proszę: boją się mnie dzieci i koledzy straszni inaczej.
- Opis: po tym, jak przestraszył Mike'a.
- No proszę, proszę: mój ulubiony przodownik pracy! Ty głupi, żałosny zgredzie! (przydeptuje lewą rękę Sullivana; Boo odwraca się przestraszona) Za długo byłeś na szczycie, Sullivan! Pora obniżyć loty! (przydeptuje prawą dłoń Sullivana tak, że trzyma się tylko dwoma palcami) I spokojna głowa: już ja się zajmę tym twoim dzieckiem! (coraz bardziej przydeptuje palce Sullivana, by ten spadł, ale Boo doskakuje do niego i go ciągnie i tłucze kijem baseballowym tak, że zmienia kolory w niekontrolowany sposób)
- Tylko se kuku nie zróbta!
- Opis: zrzucając Mike'a i Sullivana razem z drzwiami.
Henry J. Moczyknur[edytuj]
- (agenci CDA biorą go ze sobą) Ech, co wy robicie!? Nie dotykać mnie…! Nie macie prawa!!! Gratuluję, Sullivan! Zniszczyłeś tę firmę! Rozumiesz, głupcze?! To koniec!!! Skąd teraz będziemy czerpać krzyk?! Kryzys energetyczny tylko się pogłębi! I to przez CIEBIE!!!
- Opis: będąc zabierany z sali symulacyjnej do wozu CDA.
- Jak tylko pojawią się drzwi, wyłączycie prąd, złapiecie dziecko, i przestępców, odpowiedzialnych za ten chaos!
- Opis: polecenie do agentów CDA.
- Nie ma nic bardziej trującego, i niebezpiecznego, niż ludzkie dziecko! Najmniejsze dotknięcie to śmierć! Przez otwarte drzwi dziecko może wejść prosto na teren zakładu, skazić cały nasz świat!
- Opis: w sali symulacji straszenia.
Inne postacie[edytuj]
- Grzesiu jest nadzdolny!
- Postać: Charlie
- Idzie, bracie, sól tej ziemi!
- Postać: jeden z gamoni (Needleman)
- Opis: widząc wchodzących straszaków, do drugiego (Smitty'ego).
- Potwory i Spółka – straszymy, bo się o was troszczymy.
- Opis: hasło reklamowe korporacji.
- Przerwa – zdobycz socjalna!
- Postać: Roz
- Przepraszam, Wazowski, ale Randall zabronił był mi bratać się z ofiarami swego demonicznego planu.
- Postać: Fąflak
- Chcesz teraz iść do wioski? Dobra. Zasada numer 1 brzmi: Zawsze... nie. Nigdy nie wychodź, kiedy pada.
- Postać: Yeti
- Opis: ostrzegając Sullivana przed wyjściem w zamieć.
Dialogi[edytuj]
- Randall: (po tym, jak Mike i Sullivan wpadli na niego) Co wy robicie, co?!
- Potwór: Zarys szlifują!
- Mike: (śpiewając) To nie nasza broooszkaaa…!
- Mike: Dzień dobry, Roz, ślimaczku ty mój najdorodniejszy. Kogo będziemy dziś straszyć?
- Roz: (kładąc rękę na folderach Mike'a) Wazowski! Nie wypełniliście wczoraj raportów?
- Mike: Och, te przeklęte obowiązki. Nie kusi cię czasem, żeby wsiąść do pociągu… byle jakiego?
- Roz: Jeszcze raz i Kaukaz!
- Mike: Jasne, yyy… (bierze siłą swoje foldery) Postaram się bardziej przykładać.
- Roz: Mam was na oku, Wazowski. Nie folgujcie sobie! Nie folgujcie!
- Mike: (do siebie; o Roz) Uuuch, ma trudne dni.
- Sullivan: Hej! Niech zwycięży najlepszy.
- Randall: Taki mam zamiar.
- Yeti: Ja mam straszyć? Nie no, dobre! Czy ja mam do tego warunki? O, a dlaczego na przykład nie mogę być artystą, albo… tym no, tym no… chociaż kominiarzem czy cokolwiek? Chyba mam prawo. (podaje Mike'owi pojemnik na rożki z lodami) Lodzika? (Mike się wzdryga) Nie, nie, nie. Nie bój nic. Kiwi. (do Sullivana) A to, a to może kolega? Lodzika?
- Sullivan: (osamotniony, patrząc w zamieć śnieżną, do Mike'a) Widziałeś jak ona… na mnie patrzyła…? Oooch…! (zasłania ze wstydu twarz rękami)
- Yeti: A, biedny facet. Rozumiem. Niełatwo być wygnańcem. Na przykład taki King Kong, jak go wygnali, sprawił sobie taką jakby… pieluchę z pokrzyw, he, he…! I miał podrażnienia. Wiecznie się drapał. Wam będzie łatwiej, chłopaki, no bo co to się nazywa mieć szczęście, wygnanie, ale z przyjacielem...
- Mike: To nie jest mój przyjaciel.
- Yeti: O nie no, tak tylko myślałem, tak żeście się do sobie tam tulili na tym śniegu…
- Mike: (nie wytrzymując) Przeklęty głupek. Zmarnował mi życie, a dlaczego? Dla jakiegoś dzieciaka! Przez ciebie tkwię na jakimś lodowym pustkowiu!
- Yeti: No masz! Wiedziałem, że ci się tu spodoba! Ach, te piękne okoliczności przyrody, a poczekaj, aż zobaczysz tutejszą wioskę. (Sullivan odsłania oczy) No skansen dosłownie. I można mleko jakom podbierać.
- Sullivan: (odwracając się) Co? Co takiego?
- Yeti: Eee, mleko jaków. Fakt, że dojenie jaka wymaga wprawy, ale jak się już wyjmie włosy, to palce lizać.
- Sullivan: (podbiegając) Nie, nie! Pytam o tę wioskę. Mają tam dzieci?
- Yeti: Eee, dzieci? Yyy, jasne! Są męskie, żeńskie, i te nijakie, takie…
- Sullivan: Ale gdzie?!
- Yeti: (krzyczy) Na drugim końcu doliny, jakieś 3 dni drogi.
- Sullivan: (wzdycha) 3 dni?! Ja tam muszę być zaraz! (uderza w lodowy słup, po czym sopel leci na zmrożoną ziemię i turla się w stronę wyposażenia narciarskiego; Sullivan podbiega tam i zaczyna konstruować sanie)
- Yeti: (do Sullivana) Chcesz teraz iść do wioski? Dobra. Zasada nr 1 brzmi: Zawsze... nie. Nigdy nie wychodź, kiedy pada.
- Sullivan: Musimy pomóc Boo! (Mike rzuca w niego kulką lodzika, a ten się odwraca; Yeti wskazuje na Mike'a)
- Mike: Boo? A co z nami? (rzuca w Sullivana kolejną kulką) Odkąd ona się pojawiła, w ogóle się mnie nie słuchasz i jakie są tego skutki?! (ciska następną kulką) A mogliśmy przecież pobić rekord, Sulley, tak mało brakowało! (usiłuje rzucić w Sullivana ostatnią pozostałą kulką)
- Sullivan: To już nie ma znaczenia.
- Mike: Nie ma znaczenia… Nie, nie, nie, mo-moment… nie ma znaczenia? Dobrze, jasne, nie no… świetnie. (poturlał kulką lodzika) To co, czas na godzinę prawdy, tak?
- Yeti: (widząc, że nie ma lodzików) Eee, no coś takiego, gdzie się podziały lodziki? (wychodzi, informując Sullivana) Eee, tak, to może ja sobie wyjdę i dorobię.
- Mike: Sulley, a co z tym wszystkim, na co pracowaliśmy? (Sullivan zawiesza latarnię na kiju narciarskim) To też nieważne, hm? A co z Celinką? Ja jej nigdy… nigdy więcej nie zobaczę… To też nieważne? (Sullivan podchodzi do swoich zaprojektowanych sań i wzdychając, kieruje się w stronę wyjścia z jaskini) A co ze mną? Z twoim kumplem, na-najlepszym przyjacielem…? Też się nie liczę?
- Sullivan: (zatrzymując się) Eeeech… Przepraszam, Mike. Przepraszam za to wszystko. Nie chciałem, żeby to tak wyszło. Ale Boo jest w niebezpieczeństwie. Myślę, że możemy ją uratować, tylko musimy…
- Mike: "My"? Czekaj, czekaj, czekaj, czekaj… "My"? Nie. Nie ma "my". Tym razem nie. Jak chcesz wyjść na zewnątrz i zamarznąć… to cię proszę bardzo… Ale ja nie zamierzam.
- Mike odwraca się od Sullivana, ten chce coś odpowiedzieć, ale nic nie mówi, tylko wzdycha; w końcu odjeżdża na swoich saniach, zostawiając Mike'a samego w ciemnościach.
- Obraz restauracji staje się częścią reportażu prasowego, z czarnym kółkiem i żółtym ludzikiem w środku. Prezenter mówi do kamery.
- Prezenter: Jeżeli wierzyć relacjom świadków, na ulicach miasta widziano ludzkie dziecko. Jak to zdarzenie komentują organy władzy?
- Czyściciel stoi przed apartamentami. Mówi do mikrofonu.
- Czyściciel: Na obecnym etapie nie jestem upoważniony do zajęcia oficjalnego stanowiska.
- Spanikowane potwory mówią do kamery.
- Nick Schmidt: Najpierw przeleciał mi nad głową, a potem rozwalił warzywniak jakimś promieniem! (potwór z dziesięcioma oczami zjawia się, żeby to potwierdzić)
- Ankietowany #1: Próbowałem uciekać, ale złapał mnie telekinezą i wytargał jak jakąś lalkę.
- Ankietowany #2: To prawda! Czy te oczy mogą kłamać?!
- Naukowiec siedzi obok prezentera.
- Naukowiec: Jako specjalista pragnę podkreślić, że przede wszystkim należy… ZWIEWAĆ!
- Boo przewraca telewizor Mike'a i Sullivana. Jej głowa wystaje ponad odbiornik.
- Chopiec: Matka, znów nam wlazł alygator!
- Kobieta: Mówisz, synuś? Daj łopatę! I w łeb!
- Opis: o Randallu.
- Mike: (do Sullivana) Mądralo, chcesz wiedzieć, po co go (samochód) kupiłem? Hę?
- Sullivan: Nie bardzo.
- Mike: Żeby nim jeździć! No wiesz, tak po ulicy. Robić "bi-biiip!" i "wrrrrum, wrrrrum!", a nie łazić jak ten cieć!
- Sullivan: (gdy Mike jeszcze mówi) Dobra, dobra, dobra, dobra, daj spokój, chcesz być całkiem okrągły? Stary, trochę ruchu Ci się przyda.
- Mike: Mnie się ruch przyda? Ty siebie zobacz! Masz figurę zamrażarki!
- Mike: Mówię ci, stary, tę twarz zobaczysz w telewizji jeszcze niejeden raz.
- Sullivan: Jasne, na przykład w kronice policyjnej. (śmieje się)
- Mike: (śmieje się sarkastycznie) Zazdrościsz mi urody jeszcze od ogólniaka.
- Moczyknur: Nareszcie. Powinienem to zlecić komuś innemu. Przez ciebie straciłem czołowego straszaka!
- Randall: Eee, dzięki tej maszynie będą zbędni. A zresztą gruby sam się prosił.
- Moczyknur: Do pięt mu nie dorastałeś! I dobrze o tym wiesz!
- Randall warczy z zazdrości.
- Opis: chcąc zabrać krzyk Boo z użycie wrzaskozsysarki Randalla.
- Flint: No dobrze, panie Flegma, dobrze mówię?
- Flegma: Eee, koledzy mówią mi "Glucio".
- Flint: Aha. Panie Flegma, to jaki popełnił pan błąd?
- Flegma: Potkłem się?
- Flint: Nie, nie! Pytam o wcześniej! (do nowych straszaków) To może któryś z panów powie, co było nie tak? (nowi straszacy nie reagują w ogóle) Nie? (jednooki potwór kaszle; instruktorka wzdycha) Przyjrzyjmy się nagraniu. (cofa nagranie do początku symulacji) Uwaga. Och! Zaraz, yyy… (widać, jak Flegma nie zamyka drzwi) Tu, tu, tu, tu, tu. O! Widzicie? Drzwi. Zostawił otwarte.
- Flegma: Ehe…! (pozostali nowi straszacy reagują i wykonują notatki)
- Flint: A otwarte drzwi to najgorszy błąd, jaki można popełnić, booooo…?
- Flegma: Eee… Bo się może zrobić przeciąg?
- Moczyknur: Bo się dziecko wedrze! (wchodzi do sali symulacyjnej)
- Opis: po symulacji straszenia.
- Sullivan: No widzisz, Mikey? Ted chodzi piechotą.
- Mike: Chodzi! Facet robi trzy kroki i dochodzi.
- Mike: Pożyczysz mi odorant?
- Sullivan: Jasne, co wolisz: Szalet N°5, eee, czy Trupi jad?
- Mike: A masz Rzeźnika?
- Sullivan: Nie.
- Mike: A Matias z beki?
- Sullivan: Tak, śmierdnij se. (rzuca Mike'owi odorant)
- Mike: Słuchaj, opracowałem szczegółowy plan: bierzemy łyżki do zupy, ryjemy tunel pod miastem i wypuszczamy draństwo w lesie.
- Sullivan: Łyżki?
- Mike: (gniotąc kartkę z opracowanym planem i wyrzucając ją do kosza, zapełnionego innymi planami) No i dobra. Nie, to nie, projekt upadł. Sterowiec – zbyt kosztowny, proca-gigant – nie ma gumy, atrapa konia – to już było…
- Opis: o sposobie pozbycia się Boo.
- Jerry: W tym tygodniu straciliśmy 55 drzwi.
- Moczyknur: Ech, ta dzisiejsza młodzież… Nie ma już dla nich nic strasznego!
- Randall: (widząc, że porwał Mike'a zamiast Boo) Wazowski! Gdzie dzieciak, ty jednooki kretynie?
- Mike: Więc tak, po pierwsze, nie pluj. Obrażaj, ale higienę zachowaj. Po drugie: nie myśl, że jak zabraknie mnie, to ty pobijesz rekord!
- Randall: (chichocze złośliwie) Naprawdę sądzisz, że chodzi mi o ten głupi ranking?!
- Mike: No… Sądziłem, ale potem ty… tak się jakoś zaśmiałeś, więc teraz sądzę, że najlepiej, jak sobie pój… (zostaje przykuty do siedzenia)
- Randall: (zakuwając ręce Mike'a) Lada dzień zrewolucjonizuję proces pozyskiwania krzyku, a wtedy nawet wielki James P. Sullivan będzie mi buty czyścił.
- Moczyknur: (zamykając drzwi do pokoju Boo) Wystarczy tej zabawy, James!
- Sullivan: To jej dom! Daj jej wreszcie spokój!
- Moczyknur: Wiesz, że nie mogę! Widziała za dużo. Ty zresztą też!
- Sullivan: Nie musimy tak tego kończyć!
- Moczyknur: Nie mam wyboru! Czasy się zmieniły! Samo straszenie to za mało!
- Sullivan: Ale porywać dziecko?!
- Moczyknur: Porwę i tysiąc, jeśli od tego zależy los firmy! I zlikwiduję każdego, kto mi stanie na drodze!!! (nokautuje Sullivana)
- Sullivan: Nie! (Moczyknur wypycha Sullivana na ziemię i rzuca się na Boo, ale zamiast jej znajduje robota; słychać głosy początku symulacji)
- Moczyknur: (wstrząśnięty) Co?! Co?! Co?! Co to ma znaczyć…?!
- Głos: Koniec symulacji. Koniec symulacji. (zapalają się światła i okazuje się, że pokój Boo to naprawdę sala symulacji. Mike i kilku agentów CDA - czyścicieli stoją za konsolą)
- Mike: Taa… Nie wiem, czy wy też, chłopaki, ale ja zauważyłem kilka błędów.
- Moczyknur: (nadal wstrząśnięty) Ale… Ale… Ale… Ale jak…?! Ale jak…?!
- Mike: Wiecie, co? Puszczę mój ulubiony fragment, dobrze? (powtarza w kółko taśmę Moczyknura o porywaniu dzieci)
- Moczyknur: Co…? Co…?!