Głos Pana

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów

Głos Pana – powieść science-fiction Stanisława Lema, po raz pierwszy wydana nakładem wydawnictwa Czytelnik w roku 1968.

  • Ale nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i powoli.
  • Była to jedna z typowych sytuacji uczonego naszych czasów [...] Najłatwiej jest, dla zachowania czystych rąk, metodą strusi – piłatową nie mieszać się do niczego, co – choćby w odległych konsekwencjach – zahacza o potęgowanie środków zagłady. Lecz to, czego nie chcemy robić, zawsze zrobią za nas inni. Powiada się, że nie jest to moralnym argumentem – zgoda. Można odpowiedzieć przypuszczeniem, że ten, kto zgodził się na udział w takiej pracy, będąc pełnym skrupułów, zdoła je w krytycznej chwili uruchomić, a jeśli nawet mu się nie uda, to i szansy podobnej nie będzie, gdy zastąpi go człowiek pozbawiony skrupułów.
    • Opis: rozmyślania Hogartha przed zgodą na wzięcie udziału w Projekcie.
  • Co by się z nami stało, gdybyśmy naprawdę mogli współczuć innym, z nimi czuć, za nich cierpieć? To, że ludzkie boleści, strachy, cierpienia rozpadają się ze śmiercią osobni­czą, że nic nie pozostaje po wzlotach, upadkach, orgaz­mach i torturach, jest godnym pochwały darem ewolu­cji, która upodobniła nas do zwierząt. Gdyby po każ­dym nieszczęśliwym, umęczonym pozostawał choć jeden atom jego uczuć, gdyby tak rosło dziedzictwo po­koleń, gdyby choć skra mogła przeniknąć z człowieka do człowieka, świat byłby pełen ryku przemocą wy­dartego z kiszek.
  • Cywilizacja tak „rozciągnięta” technoekonomicznie jak nasza, z czołówką tonącą w bogactwie i odwodami mrącymi z głodu, tym właśnie rozciągnięciem swoim ma już nadany kierunek dalszego rozwoju. Najpierw dlatego, że zapóźnione odwody usiłują dogonić czołówkę w jej materialnym bogactwie, które przez to tylko, iż jeszcze nie zostało osiągnięte, wydaje się usprawiedliwieniem wysiłku ścigania, a z kolei, że zamożna czołówka, jako obiekt zazdrości i współzawodnictwa, zostaje utwierdzona tym w swojej wartości. Skoro inni ją naśladują, najwyraźniej to, co ona robi, musi być nie tylko dobre, ale wprost znakomite! Proces staje się więc kołowy – gdyż zachodzi dodatnie sprzężenie motywów napędzających dalszy ruch naprzód, spinany jeszcze dodatkowo ostrogą politycznych antagonizmów.
  • Fizyka powstała na Zachodzie nieprzypadkowo – jako „królowa empirii”. Kultura Zachodu jest, dzięki chrystianizmowi, kulturą Grzechu. Upadek – a pierwszy był seksualny! – angażuje całą osobowość człowieka w prace melioryzacyjne, które dają rozmaite typy sublimacji – z praktyką poznania na czele.
  • Gdybyśmy żyli bilion razy wolniej i o tyleż dłużej, gdyby sekunda odpowiadała w owym wyobrażeniu całemu stuleciu, zapewne uznalibyśmy kontynenty globu za procesy, ujrzawszy naocznie, jak bardzo są zmienne: poruszałyby się bowiem przed nami nie gorzej aniżeli wodospady czy morskie prądy. A gdybyśmy znów żyli bilion razy szybciej, uznalibyśmy wodospad za rzecz – gdyż przedstawiałby się nam jako coś wysoce nieruchomego i niezmiennego.
  • Informacja z drugiej ręki zawsze sprawia wrażenie kształtnej, w przeciwieństwie do tej pełnej luk i niejasności, jaką może dysponować uczony.
  • [...] jakiś wybitny prawnik z FBI uznał, że Kosmos, jako leżący poza granicami Stanów, w kompetencje Biura Federalnego nie wchodzi, podlega natomiast CIA, bo ta właśnie poświęca się problemom zagranicznym.
  • Jednakowoż wiemy teraz na pewno, że gdy po planetach będą się przechadzali pierwsi wysłannicy Ziemi, inni jej synowie nie o wyprawach takich będą marzyć, lecz o kawałku chleba.
  • Każde zdanie książki znaczy coś, także wyrwane z kontekstu, ale w jego obrębie zespala się ze znaczeniami innych zdań, tych, co je poprzedziły, i tych, co nastąpią. Z takiego przesiąkania, narastania i kumulowania ogniskowego wynika w końcu owa znieruchomiała w czasie myśl, jaką jest dzieło.
  • Mam sporo sentymentu dla trawy, ponieważ dzięki niej istniejemy; dopiero po owej roślinnej rewolucji, która zazieleniła kontynenty, życie mogło się na nich usadowić swymi zwierzęcymi odmianami. Zresztą nie twierdzę, jakoby ów sentyment sprowadzał się tylko do ewolucyjnej refleksji.
  • Nauczyłem się sto­sować jako rodzaj testu – lekturę moich własnych prac, tych, które uważam za najlepsze. Jeśli dostrze­gam w nich potknięcia, luki, jeśli widzę, że można by­ło rzecz przeprowadzić lepiej, próba wypada pomyślnie. Jeżeli jednak odczytuję własny tekst nie bez po­dziwu, oznacza to, że jest ze mną niedobrze.
  • Nie jestem w stanie pojąć, czemu na drogi publiczne nie wpuszcza się ludzi pozbawionych prawa jazdy, natomiast na półki księgarskie mogą się dostawać w dowolnej ilości książki osób pozbawionych przyzwoitości – że nawet nie wspomnę o wiedzy.
  • Nim gruby schudnie, chudy zdechnie.
  • [Rappaport] Przeczytał mi raz fragment dziewiętnastowiecznej księgi, opisu­jącej sposoby hodowania wieprzy tresowanych do szu­kania trufli; był to bardzo ładny ustęp, opowiadający podniosłym stylem, właściwym temu wiekowi, o tym, jak to rozum człowieka wykorzystuje zgodnie ze swym posłannictwem pożądliwą żarłoczność świń, którym rzuca się żołędzie, kiedy wykopią trufle.
    Taka racjonalna hodowla miała, według Rappapor­ta, oczekiwać uczonych, i już ją właśnie wdrażano w życie, jak to pokazywał nasz przypadek. Wyłożył mi ten prognostyk zupełnie serio. Handlarz-grosista nie interesuje się światem duchowych przeżyć wy­tresowanego wieprza, który ugania się za truflami: ów świat dla niego nie istnieje poza rezultatami dzia­łalności świń i nie inaczej ma się rzecz z nami i na­szymi mocodawcami.
    Racjonalizację hodowli uczonych utrudniały co prawda relikty tradycji, owych zapatrywań nieprzytomnych, rodem z francuskiej rewolucji, lecz można się było spodziewać, że jest to stan przejściowy. Oprócz doskonale urządzonych chlewni, to jest laboratoriów lśniących, należało przygotować jeszcze inne urządze­nia, które wyzwoliłyby nas od wszelkiej możliwości frustracji. Na przykład pracownik nauki zaspokajał­by swoje instynkty agresji, w sali pełnej kukieł gene­rałów i innych wielkorządców, doskonale nadających się do bicia, jak również znajdowałby specjalne miej­sca, będące pochłaniaczami energii seksualnej, itp. Wyładowawszy się należycie tu i tam, będzie mógł, powiadał Rappaport, wieprz uczony bez wszelkich już zakłóceń oddawać się polowaniu na trufle, z żytkiem władców, a ku zgubie ludzkości, jak odeń tego wymaga nowy okres historyczny.
  • Przed dwudziestu laty podróż z Europy do Stanów trwała siedem godzin; kosztem osiemnastu miliardów dolarów skrócono ten czas do pięćdziesięciu minut. Wiadomo już, że dzięki dalszym miliardom ten czas lotu uda się skrócić o połowę. Pasażer, wysterylizowany na ciele i umyśle (żeby nie zawlókł do nas ani azjatyckiej grypy, ani azjatyckich myśli), naładowany witaminami i widowiskiem filmowym z puszki, będzie mógł przenosić się z miasta do miasta, z kontynentu na kontynent, z planety na planetę – coraz pewniej i szybciej, a wizja takiej fenomenalnej sprawności instrumentów opiekuńczych ma zatkać nam usta, byś­my nie zdołali spytać, do czego właściwie te błyskawiczne peregrynacje służą.
  • W latach pięćdziesiątych byłem raz świad­kiem próbnej eksplozji atomowej. Czy pan wie, panie Hogarth (inaczej się do mnie nie zwracał), że nie ma nic piękniejszego nad kolory grzyba atomowego? Ża­den opis, żadne zdjęcia barwne nie są w stanie oddać tego cudu, który trwa zresztą kilkanaście sekund, po­tem, od dołu, wschodzi brud wciągnięty ssaniem, kie­dy ogniowy pęcherz się rozpręża. Później ogniowa kula, jak balon zerwany, ucieka w chmury, i cały świat staje się na mgnienie wyrzeźbiony w różu – Eos Rhododaktylos... Dziewiętnasty wiek twardo wierzył, że to, co mordercze, musi być ohydne. My wiemy już, że może być piękniejsze od gajów poma­rańczowych.
    • Opis: Saul Rappaport w rozmowie z Hogarthem.
  • Wzięto go z ulicy jako przypadkowego przechodnia; rozstrzeliwano ich grupami na podwórzu niedawno zbombardowanego i jednym skrzydłem jeszcze płonącego więzienia. Rappaport opisywał szczegóły tej operacji bardzo spokojnie; samej egzekucji stłoczeni pod murem, który grzał ich w plecy jak olbrzymi piec, nie widzieli, ponieważ strzelano za ułomkiem ściany; jedni z czekających, jak on, swojej kolejności zapadli w rodzaj odrętwienia, inni próbowali się ratować – szalonymi sposobami. Zapamiętał młodego człowieka, który, przyskoczywszy do niemieckiego żandarma, wołał, że nie jest Żydem – lecz wołał to po żydowsku (w żargonie), ponieważ niemieckiego zapewne nie znał. Rappaport poczuł obłąkańczy komizm tej sytuacji i naraz najdroższą rzeczą stało się dlań zachować do końca sprawność umysłu, tę właśnie, która umożliwia mu zachowanie intelektualnego dystansu do owej sceny. Musiał jednak – tłumaczył mi to rzeczowo ipowoli, jako człowiekowi „z drugiej strony”, który zasadniczo niczego z doświadczeń takich zrozumieć nie potrafi – znaleźć jakąś wartość zewnętrzną, cokolwiek do oparcia umysłu, a ponieważ to było najzupełniej niemożliwe, postanowił uwierzyć w reinkarnację. Zachowanie tej wiary przez piętnaście do dwudziestu minut wystarczyłoby mu. Ale w sposób abstrakcyjny nawet tego nie potrafił uczynić, toteż odnalazł w grupie oficerów, oddalonych od miejsca egzekucji, jednego, który wyróżniał się swoim wyglądem.
    • Opis: relacja Hogartha z opowiadania Rappaporta.
    • Źródło: s. 79–82