Absalomie, Absalomie
Wygląd
Absalomie, Absalomie – powieść Williama Faulknera z 1936 roku.
- A jeżeli tak, to po co? Dlaczego? – myślał: – „Ale dlaczego? Dlaczego?”, bo przecież on chciał tak mało i potrafiłby zrozumieć, gdyby tamten chciał, żeby to pozostało między nimi; chętnie, radośnie by się zgodził na utrzymanie tego w tajemnicy, choćby nawet nie rozumiał, po co to komu potrzebne – i coraz głębiej brnął w to: „Mój Boże, jestem młody i nawet o tym nie wiedziałem; oni mi nawet nie powiedzieli tego, że jestem młody.” I szarpała nim rozpacz pełna wstydu, jaką odczuwa ten, kto musi patrzeć, jak jego rodzonego ojca męstwo zawodzi. I myślał: „To mnie powinno było zawieść męstwo. Mnie, mnie, a nie jego, który przekazał mi tę krew swoją i naszą wspólną, zanim zostałem znieprawiony czymś, co było w krwi mojej matki, a czego on ścierpieć nie mógł”.
- Postać: Charles Bon
- Opis: o Thomasie Sutpenie.
- Bo kiedy ma się w sobie dość dumy na to, żeby być pokornym, nie trzeba się płaszczyć.
- Postać: Henry Sutpen
- Bo może buduje się sobie przyszłość nie jednym, ale wieloma sposobami, buduje się ją nie tylko na rzecz tego kogoś, kim się będzie nazajutrz czy za rok, ale i na rzecz dalszych czynów jego, nieodwołalnie z nich wynikających czynów następnych i następnych, których na razie słabe zmysły i rozum jeszcze przewidzieć nie mogą, ale które po latach dziesięciu czy dwudziestu, czy trzydziestu od danej chwili ten ktoś, kim się podówczas będzie, na pewno przedsięweźmie, będzie musiał przedsięwziąć po to, aby ze wszystkiego wyjść cało.
- Postać: Thomas Sutpen
- Bo trzeba mieć straszliwą siłę charakteru na to, by przegrywając z czegoś zrezygnować, a oni się cofali tak wolno już rok; więc teraz nie zostało im nic, nawet wola – tylko zakorzeniony mocno nawyk życia pomagał im przetrwać. (…) Bierny nawyk życia, co zastąpił wolną wolę przetrwania.
- Opis: o wycofywaniu się wojsk Południa.
- Co więcej, przyszedł do wielkiego domu rzeczywiście w interesie, w przekonaniu o ważności tego interesu, w dobrej wierze, pewny, że zostanie przyjęty również z dobrą wiarą. Oczywiście nie spodziewał się zaproszenia na posiłek, skoro czas dzielący jedno zagotowanie czegoś w garnku od drugiego nie potrzebował dla niego mierzyć się na godziny, czy dni, ale spodziewał się, był przekonany, że go wysłuchają, bo przecież przyszedł tam, przysłano go w pewnej sprawie, która chociaż on jej nie zapamiętał i może nawet w tamtym czasie, i jak opowiadał, jej nie rozumiał, miała coś wspólnego z plantacją, utrzymującą przecież ten nieskazitelnie biały dom, te nieskazitelnie białe, mosiądzem ozdobione drzwi i nawet to sukno, bieliznę i jedwabne pończochy na tym czarnym małpiszonie, co stojąc w tych frontowych drzwiach kazał mu pójść naokoło od tyłu, zanim on zdążył powiedzieć, jaki ma interes. To było tak, jak gdyby go przysłano z bryłą ołowiu albo nawet z paroma już odlanymi kulami po to, żeby ten człowiek, właściciel tej świetnej strzelby, miał czym strzelać, a ten człowiek podszedł do drzwi i kazał mu zostawić te kule gdzieś na pniu, na skraju lasu, i nawet mu nie pozwolił podejść bliżej, żeby popatrzeć na tę strzelbę. Bo on nie był zły. Podkreślał to, kiedy dziadkowi opowiadał o sobie. On wtedy tylko rozmyślał, bo wiedział że coś trzeba na to poradzić, jeżeli chce żyć w zgodzie z samym sobą przez resztę życia; tylko nie potrafił zadecydować, co to takiego mam być – nie potrafił właśnie z powodu tej swojej niewinności, którą nagle odkrył (bo on odkrył wtedy nie człowieka, nie tradycję, ale niewinność, z którą miał teraz współzawodniczyć.
- Postać: Thomas Sutpen
- Czas iść spać, czas na sen, na tę małą śmierć, na tę odnowę.
- Postać: Quentin Compson
- Człowiek wywiera sobą takie małe wrażenie na świecie. Rodzi się człowiek i próbuje wywrzeć wrażenie; sam nie wie dlaczego, ale wciąż i wciąż próbuje. Rodzi się jednak w tym samym czasie co mnóstwo innych ludzi, jest z nimi zespolony, więc te wszystkie jego próby są takie, jakby poruszał rękami i nogami przy pomocy sznurków jednocześnie przywiązanych do rąk i nóg innych zupełnie tak, jakby pięć czy sześć osób próbowało jednocześnie utkać kilim na tym samym warsztacie i każda chciała utkać jakiś własny deseń, to pewnie nie ma znaczenia (…) bo w przeciwnym razie to przecież te siły wyższe, które taki warsztat ustawiają, na pewno by urządziły te sprawy jakoś lepiej. A jednak to powinno mieć znaczenie, bo człowiek wciąż i wciąż próbuje albo nawet musi próbować wciąż i wciąż, aż nagle, ni stąd, ni zowąd jest już po wszystkim i z tego całego próbowanie zostaje tylko jakaś kamienna płyta z wydrapanym napisem, o ile w ogóle znajdzie się ktoś, kto pamięta, żeby się zająć wydrapaniem napisu, i zabiera się do tego, i ma na to czas. I na te płytę deszcz pada, słońce świeci i po jakimś czasie już nikt nie pamięta ani tego imienia, ani niczego, co ten wyryty napis usiłuje wyrazić, więc to wszystko nie znaczy już nic.
- I nie tylko nie mamy butów i odzieży, ale nawet ich wcale nie potrzebujemy, i nie tylko nie mamy nigdzie żadnej ziemi ani sposobu na to by zdobywać żywność, ale nawet jadać nie potrzebujemy, skoro już potrafimy i bez tego żyć; więc jeśli nie ma Boga, i nie trzeba strawy i odzieży, i dachu żadnego nad głową, to na czym mogą oprzeć się honor i duma, czego mogą się trzymać i po co rozkwitać? A bez honoru, dumy nic już nie jest ważne. Tylko że jest w człowieku coś, co wcale nie dba o honor i dumę, a pomimo to żyje, nawet się cofa tym marszem od roku właśnie po to, by żyć.
- Postać: Charles Bon
- Może nic nigdy nie zdarza się tylko jeden raz i nic nigdy nie jest ostatecznie skończone.
- Postać: Quentin Compson
- Może po raz pierwszy Sutpen go rzeczywiście nie widział i może on po raz pierwszy wtedy mógł sobie powiedzieć: „To po prostu dlatego, że mnie nie zobaczył”. Tak że aż musiał stanąć na drodze Sutpena, żeby mu dać sposobność, wytworzyć warunki. I wtedy po raz drugi spojrzał na tą twarz kamienną, bez wyrazu z oczami jasnymi i przeszywającymi, w których nic nie było – żadnego błysku, lśnienia, absolutnie nic. A przecież w swoich własnych rysach na tej twarzy zobaczył, że go tamten widzi i poznaje. I więcej nic. To wszystko. I dalej już nic; i może on odetchnął z tym wyrazem twarzy, który chyba dałoby się nazwać uśmiechem i pomyślał spokojnie: „Przecież mógłbym go zmusić. Mógłbym iść do niego i zmusić go”. Lecz wiedział, że tego nie zrobi, bo raz na zawsze wszystko już było skończone.
- Postać: Charles Bon
- Opis: o Thomasie Sutpenie, swoim ojcu.
- Myliłam się. Przyznaję. Wierzyłam, że jeszcze są rzeczy, które mają na świecie znaczenie, i to tylko dlatego, że niegdyś je miały. Myliłam się jednakże. Nic nie ma znaczenia. Wystarczy tylko wiedzieć, że się jest, oddycha, i oddychać, i żyć.
- Postać: Judith Sutpen
- Pięknym życiem żyją kobiety – naprawdę pięknym. Samym oddechem czerpią pokarm i napitek z pięknej i rozrzedzonej rzeczywistości, w której cienie i kształty faktów rzeczywistych – narodzin i żałoby, cierpienia, zdumienia i rozpaczy – poruszają się na niby jak żywe obrazy podczas zabawy w szarady na ogrodowym przyjęciu, doskonałe w każdym geście, pozbawione znaczenia.
- Postać: Quentin Compson
- „Pozwólcie maluczkim przyjść do mnie”. Więc co On chciał przez to powiedzieć? Co? Jeżeli maluczkim trzeba aż pozwalać, żeby się zbliżyć do Niego, to jakąż on ziemię stworzył? Jeżeli trzeba aż w cierpieniu ubiegać się o możność zbliżenia się do Niego, to jakież On ma niebiosa?
- Postać: Generał Compson
- Przybył do kancelarii dziadka nie szukając współczucia ani pomocy, bo, jak powiedział dziadek, on nigdy nie nauczył się nikogo prosić o pomoc czy o cokolwiek innego, więc nawet by nie wiedział, co z tą pomocą zrobić, w razie gdyby dziadek zdołał mu jej jakoś udzielić.
- Postać: Quentin Compson
- Opis: o zdaniu Generała Compsona na temat Thomasa Sutpena.
- Siedział tam i dyskutował ze sobą cicho, spokojnie, wsłuchany w oba głosy swojej dyskusji, które się zgadzały, że dobrze by było, gdyby znalazł się jeszcze jakiś głos trzeci – ktoś bystry, starszy i mądrzejszy, kogo można by zapytać. Ale nie było nikogo, był tylko on sam: dwa głosy w tej jednej jego osobie, w nim – rozprawiające cicho i spokojnie.
- Opis: o Thomasie Sutpen’ie.
- „To byłoby słuszne, gdyby…”, albo: „tamto byłoby niesłuszne, gdyby nie…”, tym roztrząsaniem, do jakiego, jak mówi ojciec, uciekają się zawsze ludzie w starości, kiedy krew krąży im w żyłach coraz wolniej, kiedy kości i arterie im sztywnieją, chociaż ci sami ludzie, gdyby byli jeszcze młodzi, elastyczni i silni, zareagowaliby na te same sprawy jednym prostym „tak” albo „nie”, tak natychmiastowym, pełnym i bezmyślnym jak przekręcenie kontaktu elektrycznego.
- Postać: Generał Compson
- To takie adwokackie słowo << Bond>> to ta kaucja, co to ją zakładają za człowieka, jak go prawo łapie.
- Walczył, borykał się, bo widział, że jego kodeks moralności i logiki, formuła faktu i dedukcji, ten jego bilans, w którym wyniki się nie zgadzały – że to wszystko razem nie chce pływać, czy choćby tylko unosić się na fali.
- Postać: Thomas Sutpen
- Więc on tam nigdy nawet nie słyszał, nawet sobie nie wyobrażał, że gdzieś na świecie ziemia jest porządnie podzielona między ludzi i rzeczywiście stanowi własność tych, którzy nie mają nic do roboty i tylko jeżdżą po niej na wspaniałych koniach albo wspaniale ubrani siedzą na werandach wielkich domów, kiedy w pocie czoła pracują za nich inni ludzie; nawet sobie nie wyobrażał, że gdzieś na świecie istnieją te wszystkie rzeczy i że można ich chcieć, i że ich właściciele nie tylko mogą patrzeć z góry na tych, którzy ich nie mają, ale w dodatku są w swojej pysze utwierdzani zarówno przez innych właścicieli takich rzeczy, jak i przez tych także, na których patrzą z góry, którzy takich rzeczy nie mają i wiedzą, że nigdy mieć ich nie będą. Bo tam, gdzie on się urodził i mieszkał, ziemia należała do każdego i do wszystkich, więc każdy, kto zadałby sobie trud postawienia płotu, żeby o tym ogrodzonym kawałku ziemi powiedzieć: „To moje”, byłby pomylony, a co do rzeczy, nikt ich tam nie miał więcej niż inni, bo każdy miał akurat tylko to, co mógł zdobyć i utrzymać swoją siłą czy energią; więc tylko pomyleniec zadałby sobie trud zagarnięcia, czy choćby tylko pożądania czegoś więcej niż to, co mógł zjeść bądź wymienić na proch albo whisky. Więc on, Sutpen nawet nie wiedział, że gdzieś istnieje kraj podzielony porządnie i na stałe i że ludzie w tym kraju również są podzieleni porządnie i na stałe na kategorie w zależności od koloru skóry, jaki przypadkiem mają, oraz od ilości dóbr, jakie przypadkiem są ich własnością, przy czym pewni nie liczni nie tylko sprawują władzę życia i śmierci nad innymi, nie tylko mogą wymieniać ich i sprzedawać, ale w dodatku na każde swoje skinienie mają żywe istoty ludzkie do niekończących się posług osobistych, nawet do nalewania whisky z gąsiora, podawania szklanki i ściągania butów z cholewami, kiedy kładą się spać – mają żywe istoty ludzkie do wykonywania wszystkich tych czynności, jakie tutaj, gdzie on się urodził, ludzie od początku świata muszą i do końca świata będą musieli wykonywać przy sobie sami, chociaż ani nie lubią, ani nigdy nie będą lubić tego robić; a nikomu jednak z tych wszystkich znanych mu ludzi nawet przez myśl nie przyszło uchylić się od życia i przełykania pokarmu i od oddychania. W dzieciństwie nawet nie słuchał mężnych, chmurnych opowiadań o wspaniałościach Wybrzeża, opowiadań przenikających nawet w te góry. W których żył – nie słuchał ich, bo nie rozumiał. A kiedy już wyrósł na chłopca, tez ich nie słuchał, bo nie miał wokół siebie żadnego miernika, niczego z czym mógłby przeprowadzić jakieś porównanie i tym samym uzmysłowić sobie ich sens.
- Postać: Thomas Sutpen
- Więc wreszcie zobaczę jego, chociaż chyba zostałem wychowany tak, żebym nigdy na to nie liczył, i już nawet nauczyłem się żyć bez niego.
- Postać: Charles Bon o ojcu
- Zatrzymałam się jak wryta (nie moje ciało: ciało biegło naprzód; ale ja sama, to głębsze istnienie, dane nam wszystkim istnienie prawdziwe, wobec którego ruch kończyn jest tylko lichym, spóźnionym akompaniamentem, jak amatorska zbyteczna przygrywka zbyt wielu naraz różnych instrumentów nie w takt melodii.
- Złudzenia człowieka są częścią człowieka, tak jak i ciało jego, i kości, i pamięć.
- Postać: Henry Sutpen