Wypijmy, nim zacznie się wojna
Wygląd
Wypijmy, nim zacznie się wojna (ang. A drink before the war) – powieść Dennisa Lehane’a; tłumaczenie – Marta Klimek-Lewandowska.
- Była jak wszystko, co na tym świecie jest dobre. Jak pierwszy ciepły powiew wiosny i sobotnie popołudnia, kiedy się ma dziesięć lat, i wczesne wieczory na plaży, gdy piasek jest chłodny, a fale mają kolor whisky. Jej uścisk był zapalczywy, ciało obfite i miękkie, rytm serca tuż przy mojej nagiej piersi. Czułem zapach jej szamponu i pokryty meszkiem kark tuż pod moją brodą.
- Gdy się kogoś kocha, trudno zamknąć drzwi optymistycznym nadziejom.
- Może na tym właśnie polega miłość – liczysz bandaże aż ktoś ci powie, że starczy.
- Na tym właśnie polega syndrom ofiary: człowiek zaczyna się spodziewać, że będzie go to spotykać na każdym kroku. Nagle wszystko wygląda podejrzanie i jasne strony życia, które się dostrzegało jeszcze dzień wcześniej, nikną w cieniu. A cienie są wszędzie. Trzeba żyć ze świadomością własnej kruchości, a to cholernie nieprzyjemne.
- Nikt mnie nigdy nie potrzebował. Czasem ktoś czegoś ode mnie chciał, no pewnie. Przez kilka godzin, przez tydzień. „Jenna, sprzątnij pokój sto pięć” albo „Jenna, skocz no do sklepu”, a jak który chciał być naprawdę miły, to i „Jenna, kochanie, chodź no tu i połóż się przy mnie na minutkę”. Ale jak było po wszystkim, byłam znowu jak to krzesło. Jestem, czy mnie nie ma, nieważne. Człowiek zawsze znajdzie sobie kogoś, kto po nim posprząta, skoczy do sklepu, czy się z nim położy.
- Przejdzie. Wszystko przechodzi. Prędzej czy później.
- Tuż za rogiem jest bar. Wypijmy, nim zacznie się wojna.
- W ten kawałek o uczuciach nie do końca wierzyłem. Wrócą. Zawsze wracają, na ogół wtedy, gdy człowiek jest na to najmniej przygotowany.
- Zawsze jakoś tak się dzieje, że zaczynamy dostrzegać problem, gdy dociera pod nasze drzwi. Dopóki przez całe dziesięciolecia ogranicza się do zaplecza, nikt nic nie zauważa.