Wyśnione miłości
Wygląd
Wyśnione miłości (fr. Les imaginaires Amours) – kanadyjski melodramat z 2010 roku w reżyserii Xaviera Dolana i z jego scenariuszem.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Dla mnie… Byłam zadurzona w takim rodzaju miłości. On mieszkał w Berlinie, ja na Dorion Street… Chyba byłam bardziej zakochana… no wiesz, w lataniu… nie wiem, w lądowaniu, w kawiarniach, w papierosach… w powiewie nowości, w jego akcencie. Tego nie ma. To idea miłości. Kochasz ideę bardziej niż jego. Kochasz odległość. A kiedy odległość znika… Kiedy… kiedy nie trzeba już przemierzać oceanu, wszystko. co trzeba przemierzyć. to korytarz… W każdym razie wszystko skończone.
- Zobacz też: idea
- Kliknęłam „wyślij”. Ale chwila, zatrzymaj się, nie spędzę całego życia na Hotmailu. Znaczy, na początku jest fajnie, to jest niezły fun. Znasz to uczucie, kiedy w skrzynce mailowej widzisz pogrubioną czcionkę, bo dostałaś list? W ułamku sekundy klikasz i pojawia się. Napisał. Jesteś najszczęśliwsza, że tego dnia dwa razy już dostałaś mail od pieprzonego Amazona. Albo o przecenie abażurów.
- Nie dzwonisz, nie piszesz, nie gadasz z nią. Koniec. Jeżeli wiesz, że będzie na imprezie czy w barze, nie idziesz. Zajęło mi to jakiś rok, szczęściarze radzą sobie z tym w dwa tygodnie, dwa miesiące, dwa dni… Zakładałem, że za każdym razem, kiedy ją zobaczę będzie mnie ściskało w środku, będę zazdrosny. Ale nie. Przeszło mi. Zrobiła się jesień, potem zima. Święta, moi krewni ze swoimi tępymi dziewczynami. Wiosna, lato, jesień, a potem… Po prostu mi przeszło. Teraz to tylko złe wspomnienie. Jedno z wielu. Kiedy sobie przypomnę, co wyprawiałem, ile pieniędzy straciłem, walcząc o nią… myślę o tym wszystkim i jest mi cholernie głupio… Zaczynam… śpiewać. Kurwa, śpiewać! Śpiewam w pokoju, pod prysznicem, przy zmywaniu. Śpiewam.
- Spóźnia się. Ale tylko chwilę, nic wielkiego. Etap pierwszy: uwielbiasz to, że się spóźnił. Czyni go to bardziej ludzkim, dodaje uroku. Etap drugi: sprawdzasz, czy się nie pomyliłaś. Trochę wątpisz. Może coś źle zrozumiałam. Wymyślam scenariusze. Wyobrażam sobie, że spóźniam się do innej kawiarni. Rozglądam się. Jestem we właściwym miejscu. To już 32 minuty. Etap trzeci: mówię sobie, że to nic nie szkodzi. Staram się czymś zająć, czytam. Udaję, że czytam. Cały czas ten sam cholerny akapit. Idę do łazienki, coś zamawiam. Już go nienawidzę. W myślach go wyzywam. Wymyślam jakieś teksty, które go zgaszą, kiedy się pojawi. Po 39 minutach… przychodzi. Cały zasapany. Przystojny. Były straszne korki. Jasne. Więc mówię, że nie ma problemu. Oczywiście, to naturalne, że mógł się spóźnić. Bo… Bo ja jestem słaba… a rację ma ten, kogo podziwiasz. Chrzanić to.
- Teraz psuje mi wszystkie ulubione miejsca, bo kiedy go nie ma, na piwie ze znajomymi… Kiedy go nie ma, nudzę się. Nie ma zabawy. Ale pogoda jest ładna, ptaki śpiewają, wino smakuje… Czyli zamknij się, suko! Ale nie ma zabawy. Ale kiedy jest, uważajcie! Naszprycowałam się kiedyś amfą. Z wszystkimi się witam. Zachowuję się jak na wiejskiej imprezie. W St. Donat. Czołem! Co gorsza w ogóle z nim nie gadam. Ale wiem, że mnie widzi. Widzisz ludzi, nawet kiedy nie patrzysz. Na przykład jesteś tam. A ja patrzę tu. Widzę cię. Nie patrzę, ale cię widzę. Wiem, gdzie patrzysz. Wiem, że patrzysz na mnie. Skurwiel.