Sin City: Miasto grzechu

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów

Sin City: Miasto grzechu (ang. Sin City) – film akcji produkcji amerykańskiej z 2005 roku oparty na serii komiksów Sin City; reż. Robert Rodriguez, Frank Miller, Quentin Tarantino. Autorami scenariusza są Robert Rodriguez i Frank Miller.

Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!

Wypowiedzi postaci[edytuj]

Brian[edytuj]

  • Nigdy nie dawaj Irlandczykowi powodu do zemsty.
  • Widziałeś w życiu coś tak pięknego?
    • Opis: wyciągając ze smoły dziurawą głowę Jackiego.

Dwight[edytuj]

  • Czas dowieść swoim przyjaciołom, że jesteś coś wart. Czasem oznacza to śmierć, czasem oznacza to zabicie wielu ludzi.
  • Wielu uważa, że Marv jest obłąkany. Miał po prostu pecha urodzić się w złym stuleciu. Lepiej by się czuł na jakimś starożytnym polu bitwy, wymachując komuś toporem przed twarzą. Albo na rzymskiej arenie, walcząc na miecze z podobnymi mu gladiatorami. Wtedy takie dziewczyny jak Nancy leżałyby u jego stóp.

Hartigan[edytuj]

  • Już tylko godzina do końca. Mój ostatni dzień w robocie. Wcześniejsza emerytura. To nie był mój pomysł. Zalecenia lekarza. Wada serca. Dusznica bolesna, jak stwierdził. Poleruję moją odznakę i przygotowuję się na pożegnanie z tym. Z tym i 30 dziwnymi latami chronienia i służenia i łez… krwi i strachu… sukcesu. Myślę o Ilene i jej leniwym uśmiechu, o grubym, krwistym steku, który kupiła dziś u rzeźnika. Myślę o ostatniej sprawie, jakiej nie rozwiązałem. O małej dziewczynce gdzieś tam, w łapach zaślinionego szaleńca.
  • Odbieram mu broń. (Wytrąca nóż z ręki Żółtego Drania). Jedną i drugą. (Odrywa Żółtemu Draniowi genitalia gołą ręką).
  • Starzec umiera. Młoda dziewczyna żyje. Uczciwa wymiana. (Strzela sobie w głowę). Kocham cię, Nancy.

Marv[edytuj]

  • Nie wiem, dlaczego zginęłaś, Goldie. Nie wiem dlaczego i nie wiem jak, nigdy wcześniej cię nie spotkałem. Ale dałaś mi przyjaźń i coś więcej, gdy tego potrzebowałem. A kiedy odkryję, kto to zrobił, to nie skończę z nim szybko i cicho, tak jak skończyli z tobą. Będzie głośno i paskudnie. Zabójstwo w moim stylu. Kiedy jego oczy się zamkną, piekło, do którego go wyślę wyda mu się niebem po tym, co mu zrobię. Kocham cię, Goldie.
  • Jestem na nogach od dziesięciu minut, gdy gliny zwalają mnie z nich. O nic mnie nie pytają. Wciąż tylko pizgają mnie i machają mi zeznaniem przed twarzą. A ja wciąż opluwam zeznanie krwią, śmieję się i pytam, ile mają świeżych kopii. Wtedy przychodzi obślizgły zastępca prokuratora okręgowego, wyłącza dyktafon i mówi, że jeśli nie podpiszę tego ich zeznania, zabiją moją mamusię. Łamię mu ramię w trzech miejscach i podpisuję je.
  • Mam cię, ty mały draniu. Zobaczmy, jak teraz sobie poskaczesz.
    • Opis: przykuwa do siebie kajdankami Kevina i ogłusza go.
  • Skręć we właściwą uliczkę w mieście grzechu, a znajdziesz wszystko.
  • Tylko na tyle was stać, wy cioty? (zostaje ponownie porażony prądem, umiera)
    • Opis: gdy zostaje porażony prądem na krześle elektrycznym.
  • W porządku, Lucille. Troszkę się zadrapałem.
    • Opis: zjawia się w mieszkaniu Lucille cały oklejony plastrami.

Żółty Drań[edytuj]

  • Poznajesz mój głos, Hartigan? Poznajesz mój głos, zasrany glino? Wyglądam inaczej, ale założę się, że poznajesz mój głos!
  • Trochę za stara, jak na mój gust, ale ten jeden raz mogę przymknąć na to oko.
    • Opis: o dziewiętnastoletniej Nancy.

Dialogi[edytuj]

Dwight: Cześć. Jestem nowym chłopakiem Shellie i jestem nieobliczalny. Jeśli kiedykolwiek się do niej odezwiesz, albo chociaż pomyślisz o niej, potnę cię tak, że kobiety nie będą miały z ciebie pożytku.
Jackie: Popełniasz wielki błąd, przyjacielu. Wielki błąd.
Dwight: Sam popełniłeś wielki błąd. Nie spłukałeś. (Wpycha mu głowę do sedesu).

Kardynał Roark: Czy to przyniesie ci satysfakcję, mój synu? Zabicie bezbronnego, starego pierdziela?
Marv: Zabicie? Nie, żadnej satysfakcji. Wszystko przed zabiciem, jak najbardziej.

Bob: Do miasta daleka droga, Hartigan. Może cię podwieźć?
Hartigan: Dopóki mam cię na oku.
Bob: W więzieniu nabawiłeś się paranoi. Co się stało, to się nie odstanie. Chryste, osiem lat.
Hartigan: Tak, osiem lat.
Bob: Jeśli cię to pocieszy… przez ciebie zacząłem nienawidzić samego siebie.

Dwight: Dziesiątki. Uzbrojeni po zęby. Mają przewagę liczebną. Przewagę zbrojną. Ale uliczka jest kręta, ciemna i bardzo wąska. Nie mogą mnie otoczyć. Czasem można pokonać przeciwności ostrożnie wybierając miejsce walki. (do gangsterów) Możecie sobie wziąć Stare Miasto! Nic mnie ono nie obchodzi… tylko oddajcie mi kobiety! (Głowa Jackiego próbuje mówić, ale ma usta zaklejone taśmą). Zamknij się.
Gail: Dwight, nie rób tego.
Becky: Hej, zaczekajcie, coś jest nie tak…
Schutz: Zamknij się, albo cię zatkam!
Manute: Oczywiście, panie McCarthy. Uczciwa zamiana. Ona jest twoja. (Przekazuje Gail Dwightowi, otrzymuje głowę Jackiego). A teraz, możesz nam wyjaśnić, dlaczego nie mielibyśmy was rozstrzelać?
Gail: Dwight, coś ty narobił?
Dwight: Dokładnie to, co miałem… w całej rozciągłości.
Becky: Nie! Jest nie tak! Nie było żadnej taśmy na jego ustach! Skąd się wzięła ta taśma na jego ustach? (Dwight wciska detonator i głowa Jackiego wylatuje w powietrze).
Dwight: Miejsce walki ma wielkie znaczenie…
Manute: Śliczna sztuczka, McCarthy. Ale na nic ci się nie zda.
Dwight: … ale nie ma nic lepszego, niż przyjaciele, którzy zjawiają się… (Na dachach budynków pojawiają się uzbrojone prostytutki)… z mnóstwem broni.
Manute: Nie! McCarthy, ty gnoju! (Rozpoczyna się strzelanina).

Ksiądz (odmawia modlitwę za duszę Marva, który siedzi na krześle elektrycznym): I choćbym wędrował doliną cieni…
Marv: Długo tak jeszcze? Czasu nie mam.

Klump: Jest pewną surowością z mojej strony skomentować z zaakcentowaną dysaprobatą, Pana pochopną impulsywność w doborze i przywłaszczeniu tak przyciągającego wzrok i niepraktycznego auta, Panie Shlubb.
Shlubb: Choć może pan zaprotestować, panie Klump, pomimo to musi pan jednak przyznać falliczy charakter rzeczonej wydajności Ferrari. Silnik o cyklopiej mocy dudni pod maską tego stalowego ogiera.
Klump: Niemające związku z naszą misją jest następujące zapytanie, które teraz panu przedłożę. Gdzieżże w tym najbardziej opływowym i bezbagażnikowym ze środków transportu – choć ironicznie inspirującym – gdzieżże mamy zdeponować nasz niedawno zmarły ładunek?
Shlubb: Warta uznania uwaga.
Klump: Starannie wyklarowana.
Shlubb: Mogę wyrazić jedynie zakłopotanie, które graniczy z zaniepokojeniem.

Shellie: Jeśli masz zamiar mnie uderzyć, to zrób to teraz i skończmy z tym, ty popaprańcu.
Jackie: Znowu zaczynasz, opowiadasz o mnie jakieś brednie w obecności moich przyjaciół. Nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety. (Uderza Shellie w twarz).

Marv: Musiałem sklepać paru gliniarzy.
Lucille: No, ślicznie. Nie zabiłeś żadnego z nich, prawda?
Marv: Nie, nie wydaje mi się, ale zobaczyli prawdziwą walkę, to pewne.

Żółty Drań (chłostając Nancy): Myślisz, że się zmęczyłem? Myślisz, że mnie to męczy? To ty zaraz pękniesz! Pękniesz! Będziesz płakać i błagać! Będziesz krzyczeć! O tak, będziesz krzyczeć, ty wielka, tłusta, szpetna krowo! Myślisz, że bicz to najgorsze, co mogę zrobić? To była gra wstępna.
Nancy: Hartigan miał rację co od ciebie. Nie stanie ci, dopóki nie krzyknę. Jesteś żałosny! Jesteś żałosny.
Żółty Drań: Nie powinnaś się tak ze mnie nabijać. Moje najgorsze instynkty biorą we mnie górę. (Wyciąga wielki nóż).

Żółty Drań (podchodzi do Hartigana z wielkim nożem): Przygotuj się, będzie bolało.
Hartigan: Tu masz rację. (Wbija Żółtemu Draniowi nóż w brzuch). Frajer.

Hartigan: Roark! Poddaj się! Puść dziewczynę!
Junior (trzymając małą Nancy): Gówno mi możesz robić, Hartigan. Wiesz, kim jestem. Wiesz, kim jest mój ojciec! Nie możesz mnie tknąć, zasrany glino! Spójrz na siebie, nie możesz nawet podnieść tej armaty, którą nosisz przy sobie!
Hartigan: Jasne, że mogę. (Odstrzeliwuje Juniorowi ucho).

Hartigan: Szukam Nancy Callhan.
Shellie: Spójrz na scenę, wędrowcze. Dopiero się rozgrzewa.

Marv: Tej nocy jest gorąco jak w piekle. To parszywy pokój w parszywej dzielnicy parszywego miasta – ja patrzę na boginię. Mówi mi, że chce mnie.
Goldie: Chcę ciebie.
Marv: Nie mam zamiaru zmarnować ani jednej minuty więcej zastanawiając się, skąd mam tyle szczęścia. Pachnie tak, jak powinny pachnieć anioły. Kobieta idealna. Bogini. Goldie. Mówi, że nazywa się Goldie.

Jackie: Widziałem jak palisz, kolego.
Dwight: Morda w kubeł, Jackie. Ty nie żyjesz. Tylko to sobie wyobrażam, więc morda w kubeł.
Jackie: Źle to świadczy o twoim zdrowiu psychicznym, czyż nie?… Słyszysz głosy, masz nerwy w proszku. Więc palisz… Wiesz, że to prawda, nikt nigdy naprawdę nie rzuca nałogu… Palacz pali, gdy sprawy się rypią, a twoje sprawy się rypnęły, dość mocno.
Dwight: Wszystko ze mną w porządku, więc zamknij ryj.
Jackie: Popatrz tylko… Ooo, te lafiryndy cię wystawiły (śmiech). Co zrobisz, jak benzyna się skończy? Wezwiesz pomoc drogową? Dajesz się cyckać pannom… Nawet nie dojedziesz do Jam.
Dwight: Zamknij ryj. Dojadę.
Jackie: Tylko, jeśli będziesz patrzył na drogę, cukiereczku… Uważaj!!! (Samochód Dwighta prawie zderza się z ciężarówką, głowa Jackiego ląduje na ramieniu Dwighta). Super, zupełnie jakbym grał w filmie drogi.
Dwight (odpycha Jackiego): Zamknij się!
Jackie (zaczyna ścigać ich policjant na motorze): Ooo, masz przesrane. Przegrałeś. (Zapala papierosa). Wpadłeś.
Dwight: Tym razem nie mogę kazać mu się zamknąć. Wiem, że to dupek. Wiem, że to trup. Wiem, że tylko wyobrażam sobie tą rozmowę. Nic z tych rzeczy nie zaprzeczy temu, że ten drań ma całkowitą rację. Nie mam najmniejszych szans na ucieczkę przed tym gliną. Nie w tym gracie. Pozostaje tylko kwestia, czy go zabiję, czy nie. Trudny wybór. To pewnie uczciwy gliniarz, porządny facet. Pracuje ciężko, by spłacić dług, zadbać o żonę i gromadkę dzieci. Moja ręka porusza się sama, kładzie pistolet na moich kolanach i odbezpiecza go. Nie wiem, co robić.
Jackie: Lepiej się zatrzymaj, denerwujesz go.
Dwight: Cokolwiek rozkażesz. (Dwight hamuje ostro, Jackie pada twarzą na deskę rozdzielczą).

Stuka: Wiedziałem, że warto wstać dzisiaj z łóżka. (Zostaje przebity na wylot strzałą). Hej! Możecie na to zerknąć? Przeszło przeze mnie na wylot. Chłopaki, patrzcie. Wyrżnęło we mnie dziurę na wylot.
Schutz: W okół tego jest coś owinięte. Jakiś liścik.
Manute: Dawaj to.
Stuka: Chłopaki, to zaczyna naprawdę boleć. Popatrzcie tylko. Przebiło mnie na wylot. Chłopaki?
Manute (czytając liścik): McCarthy, ty głupcze.
Stuka: Chłopaki, nie wydaje wam się, że ktoś powinien wezwać lekarza czy coś? Tego nie można tak sobie ignorować, chłopaki.
Manute: Wychodzimy. Wszyscy. Weźcie kobiety.
Stuka: Chłopaki? (Kolejna strzała przechodzi na wylot przez jego głowę).

Lucille: Więzienie było dla ciebie piekłem, Marv. Teraz dostaniesz dożywocie.
Marv: Piekłem? Nie wiesz, co to jest piekło. Nikt nie wie. Piekłem nie jest bycie pobitym, czy pociętym, czy wyciągniętym przed jakieś pedalskie jury. Piekło jest wtedy, gdy budzisz się każdego, cholernego dnia i nie wiesz, po co tu jesteś. Po co w ogóle żyjesz.

O filmie[edytuj]