Sasza Griszczenko
Wygląd
Sasza Griszczenko (ur. 1983) – rosyjski prozaik i poeta.
Wstecz. Długi wiersz prozą
[edytuj](tłum. Izabela Korybut-Daszkiewicz)
- A zapomniane zabawki ginęły. Znikały. Ulatniały się. Wchłaniała je przestrzeń mieszkania. Pożerał je czas mieszkania. I nikt już ich nie znajdował. I nigdy nie znajdzie. Więc kiedy ginęła jakaś rzecz, i ginęła w mieszkaniu, i byliśmy pewni, że w mieszkaniu, i długo nie mogła się znaleźć, to nie było sensu dalej jej szukać. Koniec. Przepadła. Licho zabrało.
Licho nie umiało czytać. Dlatego nigdy nie zabierało książek. Książki nigdy nie przepadały.
- Kurz był dwojakiego rodzaju. Domowy i uliczny.
- Miasto leżało na pustyni. Lecz pustynia była daleko. Być może gdzieś za miastem rosły góry. Mniejsza o to. Najważniejsze, że pustynia – była. I była wszędzie.
Ale nie było morza. Morza nie było wcale. Nikt go nie widział.
- Te ciotki z drewna, bejcowane, wypolerowane, to były alegorie. Wolność – jako kobieta zrzucająca parandżę. Macierzyństwo – z golutkim niemowlakiem. Było też parę kobiet z mieczami. I były po prostu – kobiety. O dużych piersiach. I nie do wiary szerokich biodrach. Z cienką talią. Z długimi, skłębionymi włosami. Nie wiedziałem wtedy, nie wiedziałem, jak nazywała się ta jedna – z owocem granatu w dłoniach. A druga – szczupła, szczuplutka – z burzą włosów wzlatujących do sufitu.
W nocy zeskakiwały z półek i właziły na parapet. A przecież były z drewna. Poruszały się z trudem. Bolało je, kiedy zginały stawy. Często spadały na podłogę. Na dywan. Nieraz budził mnie stukot spadających gołych ciotek. Chowałem głowę pod kołdrę i długo nie mogłem zasnąć, aż wiatr, który przypadkiem uwiązł w okiennych szparach, zalizywał ich drewniane rany.
O świcie znów wszystkie były na miejscach. Posypywały się kurzem – dla niepoznaki. A ja i tak wiedziałem, wiedziałem!…
- Ten dziadek, który się urodził na pustyni i mówił językiem Aborygenów, dziś już zapomnianym, siedział w centrum miasta i kierował ruchem pociągów wożących ludzi przez pustynię – do miasta albo z miasta: jedni przyjeżdżali tu umierać, drudzy się rodzić, inni stąd wyjeżdżali. Bo już się urodzili. Albo już umarli.