Przejdź do zawartości

Rudolf Reder

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów
Rudolf Reder

Rudolf Reder (1881–1968) – polski Żyd, przedsiębiorca, jedna z dwóch osób, którym udało się ocaleć z obozu zagłady w Bełżcu, po wojnie represjonowany przez reżim komunistyczny wyemigrował do Izraela, a następnie do Kanady.

Bełżec

[edytuj]

(wyd. Fundacja Judaica i Państwowe Muzeum Oświęcim-Brzezinka, Kraków 1999)

  • Ciągnęliśmy trupy ludzi jeszcze niedawno żywych, ciągnęliśmy je za pomocą pasków skórzanych do przygotowanych, olbrzymich masowych grobów, a orkiestra przy tym grała, grała od rana do wieczora…
    • Źródło: s. 49.
  • Cóż nam mogło zależeć na pieniądzach czy kosztownościach. Nie mogliśmy ani niczego kupić, ani nie mieliśmy żadnej nadziei utrzymania się przy życiu. Nikt z nas nie wierzył w cud. Każdy robotnik przeszukiwany był bardzo dokładnie, ale często stąpaliśmy po dolarach porzuconych, których nie zauważono; nawet nie sięgaliśmy po nie. Było to bezcelowe i tak się z nich nic nie miało.
    • Źródło: s. 56.
  • Dwadzieścia miesięcy leczyłem rany na całym ciele. Nie tylko rany. Prześladowały mnie obrazy przeżytej grozy. Na jawie i we śnie słyszałem jęki męczonych ofiar. I wołania dzieci. I warkot motoru. Nie mogłem wydrzeć z wyobraźni zbrodniczej gęby każdego gestapowca.
    • Źródło: s. 67.
    • Opis: fragment opisu przeżyć Redera po ucieczce z obozu.
  • Kilkunastu SS-manów gnało pejczami i ostrymi bagnetami kobiety, aż do budynku komory przez trzy schodki do sieni, a askarzy odliczali po 750 osób do każdej komory. Kobietom, które wzbraniały się wejść askarzy wbijali w ciała bagnety, krew się lała i w ten sposób wpędzali je do kaźni. Słyszałem zasuwanie drzwi, jęki i krzyki, słyszałem rozpaczliwe wołania, po polsku, po żydowsku, mrożące krew lamenty dzieci i kobiet, a potem jeden wspólny przeraźliwy krzyk…
    • Źródło: s. 49.
  • Najstraszniejsze dla mnie było to, że kazali kłaść trupy metr powyżej już pełnego grobu i przysypać piaskiem, a czarna, gęsta krew wydobywała się z grobów i jak morze zalewała całą powierzchnię. My musieliśmy przechodzić z jednego brzegu mogiły na drugi, by dostać się do drugiego grobu. Nurzaliśmy nasze nogi w krwi naszych braci, stąpaliśmy po kopcach trupów i to było najgorsze, najokropniejsze…
    • Źródło: s. 57.
  • Na samym brzegu grobów czekały i obłąkanym wzrokiem tępo patrzyły w głąb – dzieci, starcy, chorzy. Czekali na śmierć. Pozwalano im napatrzeć się do woli zwłokom, krwi i wdychać w siebie wyziewy zgnilizny, by za chwilę sprzątnąć ich strzałami krwawego Irrmana.
    • Źródło: s. 64–65.
    • Opis: o egzekucjach w obozowym „lazarecie”.
  • Nie umiem określić w jakim nastroju żyliśmy my, więźniowie skazańcy i cośmy odczuwali słysząc te straszliwe skargi duszonych co dzień ludzi i wołania dzieci. Trzy razy dnia widzieliśmy tysiące ludzi, bliskich utraty zmysłów. I my byliśmy bliscy obłędu. Posuwaliśmy dzień za dniem, sami nie wiedząc jak. Nie mieliśmy ani chwili złudzenia. Umieraliśmy co dzień po trochu, wraz z całymi transportami ludzi, którzy przez krótką chwilę przeżywali jeszcze mękę złudzenia. Apatyczni i zrezygnowani, nie czuliśmy nawet głodu ani zimna. Każdy czekał na swoją kolej, wiedział, że musi zginąć i musi nieludzko się męczyć. Tylko kiedy słyszałem jak dzieci wołały: Mamusiu! ja przecież byłem grzeczny! Ciemno! Ciemno! – szarpało się w nas serce na strzępy. A później znowu przestawaliśmy czuć.
    • Źródło: s. 66.
  • Pojechałem, załadowany do auta z czterema gestapowcami i strażnikiem. We Lwowie, po całym dniu ładowania blachy, pozostałem w aucie pod strażą jednego zbira, reszta poszła się zabawić. Siedziałem parę godzin bezmyślnie i bez ruchu. Przypadkiem zauważyłem, że moja straż zasnęła i że chrapie. Odruchowo, bez chwili zastanowienia zsunąłem się z auta; zbir spał. Stanąłem na chodniku, udawałem jeszcze chwilę, że grzebię coś koło blachy, powoli wysunąłem się, na ulicy Legionów był duży ruch. Nasunąłem czapkę głębiej, na ulicach było zaciemnienie, nikt mnie nie widział. Pamiętałem, gdzie mieszkała Polka, moja gospodyni, poszedłem do niej. Ukryła mnie.
    • Źródło: s. 67.
    • Opis: o okolicznościach swojej ucieczki.
  • Poruszaliśmy się wszyscy jak ludzie, którzy już nie mają woli. Byliśmy jedną masą. Znam trochę nazwisk, ale mało. To było też bez znaczenia, kim kto był i jak się nazywał. Wiem, że lekarzem był młody doktor spod Przemyśla, nazywał się Jakubowicz. Znałem też kupca z Krakowa Schlüssla i jego syna, Żyda czeskiego Ellbogena, który podobno miał skład rowerów, kucharza Goldschmidta, znanego z karlsbadzkiej restauracji „Brüder Hanicka”. Nikt nie interesował się drugimi, mechanicznie odrabialiśmy to straszne życie.
    • Źródło: s. 59.
  • Załoga składała się przeważnie z ludzi, którym zagazowano żony, dzieci, rodziców. Wielu zdobyło „tales” i „tfilim” z magazynu, a kiedy zaryglowano barak na noc, słyszeliśmy na pryczach szmer modlitwy „kadisz”. Odmawialiśmy modlitwę za umarłych. Później była cisza. Nie skarżyliśmy się; byliśmy całkiem zrezygnowani. Może tych piętnastu „Zugsführerów” łudziło się jeszcze; my nie.
    • Źródło: s. 59.
  • Zaraz po wyładowaniu ofiar z pociągu, zgromadzono je na dziedzińcu otoczonym uzbrojonymi askarami i tu Irrman przemawiał. Była śmiertelna cisza. Stawał blisko tłumu. Każdy chciał słyszeć, nadzieja nagle w nas powstała – „jeśli do nas przemawiają, może będziemy żyć, może będzie jakaś praca, może jednak”… Irrman mówił bardzo głośno i wyraźnie – „Ihr geht jetzt baden, nachher werdet ihr zur Arbeit geschickt”. To wszystko. Wszyscy cieszyli się, byli szczęśliwi, że jednak idą do robót. Bili brawa. Pamiętam te słowa powtarzane dzień w dzień, przeważnie trzy razy dziennie, powtarzane przez cztery miesiące mojego tam pobytu.
    • Źródło: s. 47–48.