Petr Šabach
Wygląd
Petr Šabach (1951–2017) – czeski pisarz i humorysta.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
Zakład
[edytuj]Tłum. Jan Stachowski
- – Mówię ci wyraźnie, pokazywali to w telewizji! – darł się wniebogłosy.
– Bzdura – powiedział z pełnymi ustami ten drugi – w życiu żem nie słyszał podobnej durnoty. He? No! Betonowe statki? Weź się odwal! He? No!
– Pokazywali w telewizji – krzyknął pierwszy, rozglądając się wkoło. W jego oczach widać było prośbę o wsparcie. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, która dla mnie trwała kilka długich sekund.
– Beton nie może pływać – stwierdził poważnie łysol. – Wrzuć do zupy kawałek betonu, to zobaczysz, co zrobi. Pójdzie na dno. Ja ci to mówię! He? No!
– Trudno z tobą gadać! – jęknął mały staruszek. – Przecież powietrze je unosi! Myślisz, że jak pływają inne statki? Kurnia, wrzuć do zupy kawałek żelaza, to masz jak z tym betonem. Ale połóż na powierzchni łyżkę i co?
– Tylko że łyżka jest z aluminium! – triumfował łysoń. – He? No!
- – Mówili w telewizji, że niedźwiedź kodiak mierzy trzy metry pięćdziesiąt!
– Kurde balans, trzech pięćdziesiąt nie ma nawet słoń! He? No! – sprzeciwił się drugi.
– Jak stanie na tylnych łapach, a podniesie przednie, to niedźwiedź kodiak mierzy trzy metry pięćdziesiąt.
– Kurnia, już mnie nie wpieprzaj! – wrzasnął łysoń, zrywając się nagle. Był to naprawdę olbrzym. – Ja mam dwa metry, ty metr sześćdziesiąt. Wleź na mnie i rękami dotknij sufitu. Potem pogadamy o tym twoim kodiaku. He? No! – A znowu siadając, dodał: – Kurde balans, to będzie cholernie wysoko.
– No dobra – zgodził się niespodziewanie maleńki i zaczął wspinać się tamtemu na plecy.
Tłum. Julia Różewicz
- Opuszczaliśmy Paryż. Niewygodny autobus pełen był hałaśliwych dzieci. Siedziałem przy okienku, obserwowałem mijane domy i byłem w nostalgicznym nastroju - takim, jaki opanowuje człowieka, kiedy opuszcza Paryż. Wszystkie te dzieci coś stąd wywożą, myślałem. Ich główki są teraz pełne niezapomnianych wrażeń. Dziewczynki siedziały po prawej, chłopcy po lewej. Niczego im nie nakazywałem, dzieci same tak usiadły. Z sekcji dziewczęcej dobiegał szczebiot. Podawały sobie nawzajem jakieś pluszowe zwierzątko, powtarzając ciągle: - Jeeej, pokaż mi go jeszcze raz! Ale słodziutki! Mi też go podaj! Boże, ale słodziutki! Pluszowy potwór z przygłupawym uśmiechem wędrował z rąk do rąk, za każdym razem wywołując nową falę zachwytu. Trwało to jakieś pół godziny. Na fotelach za mną siedzieli dwaj chłopcy, okularnicy z wysokimi czołami. Ich rozmowa trwała całą trasę Paryż-Praga. Całkowicie poważnie i ze wszystkich stron rozpatrywali problem, czy gówno się pali? Dwa światy rozdzielone tylko wąskim przejściem.