Obozy koncentracyjne (wspomnienia)
Wygląd
Obóz koncentracyjny – miejsce przetrzymywania, zwykle bez wyroku sądu, dużej liczby osób uznawanych z różnych powodów za niewygodne dla władz.
- Pobudka była o piątej. Przed wyjściem do pracy więźniowie otrzymywali po kawałku chleba i porcję kaszy. Potem czwórkami maszerowaliśmy (…) do pracy w kopalniach (…). Była to naprawdę praca skazańca. Dzienna norma wynosiła 125 taczek ziemi (…). Pod ziemią kopalnie schodziły 15–40 metrów w dół; nagminnie zdarzały się nieszczęśliwe wypadki. Ofiary wyciągano na powierzchnię, odcinano im dłonie, które następnie przedstawiano władzom na dowód ich śmierci, ciała zaś zagrzebywano w poszyciu tajgi (…). Pracowaliśmy bez przerwy do 8 wieczorem. Ci, którzy do tego czasu nie wyrobili normy, musieli jeszcze pracować przez następne dwie godziny (…) strażnicy wywoływali więźniów, których praca była szczególnie mało wydajna i rozstrzeliwali ich na miejscu (…). W wyniku 12- czy nawet 14-godzinnego dnia pracy przez cały tydzień, bez ani jednego dnia wypoczynku więźniowie już po krótkim okresie są całkowicie wyczerpani, łatwo padają ofiarą chorób. Ale więzień dostaje zwolnienie lekarskie tylko wtedy, kiedy ma 40 stopni temperatury, a i to tylko pod warunkiem, że dzienna porcja zwolnień nie została jeszcze wyczerpana (…). W obozie liczącym około 10 tys. ludzi rocznie umiera jakieś 2 tys.
- Opis: wspomnienia więźnia z obozu nad Kołymą.
- Na dziedzińcu widzę pełno taczek ręcznych. Leżą na nich zwłoki mężczyzn, kobiet i dzieci, powrzucane niedbale jedne na drugie, na ogół nagie, okropnie wychudzone, pokryte wrzodami i ranami. Na lewo stoi niska szopa, której drzwi są otwarte. Pod szopą leżą ułożone w duży stos zwłoki dzieci, od jednodniowych do mniej więcej trzyletnich. Wygląda to jak duży stos popsutych lalek. Obraz ten prześladuje mnie jak zły sen (…). Po lewej stronie leżą na drewnianych pryczach zwłoki mężczyzn, odziane tylko w spodnie. Niech pan zobaczy ich potylice – z oddali dociera do moich uszu głos policjanta – tych 25 mężczyzn zabito strzałami w tył głowy, tak jak zwykle postępuje się z Żydami (…). Dlaczego rozstrzelano tych mężczyzn? – chcę się dowiedzieć. Oni sami tego nie wiedzieli – odpowiada mi lakonicznie policjant (…) Z miejsca, gdzie znajduje się wyjście na cmentarz, docierają do nas przekleństwa w języku niemieckim: Ty przeklęta żydowska świnio, chciałeś coś przeszmuglować?! Tyle zrozumiałem i proszę mego przewodnika, abyśmy wrócili do wyjścia. Wszystko staje się jasne. Oto niemiecki wartownik (…) rozdziela kopniaki i kolbą karabinu okłada stojących wokół niego Żydów. Gdy któryś chce się oddalić, grozi mu rozstrzelaniem. Nie ulega wątpliwości, że uczyniłby to, przecież codziennie rozstrzeliwuje się wiele osób podczas ucieczki.
- Opis: wspomnienia Franza Blattera, szofera szwajcarskiej misji lekarskiej z getta.
- To była mieszanina strachu i jakiejś tragikomedii. Wiele osób zafarbowało włosy na czarno, aby uchodzić za młodsze. Nagle lunął deszcz. Smugi czarnej farby zaczęły im spływać po twarzach. Niemcy kazali niektórym starszym ludziom zastygnąć w dziwnych pozycjach, na czworakach. Przypominali wielbłądy. Mimo całej makabry my, młodzi, nie mogliśmy powstrzymać się od histerycznego śmiechu. Może to była taka obrona organizmu, psychiki, która nie chciała przyjąć do wiadomości, że coś takiego się odbywa.
- Opis: Linka Gold o zebraniu żydowskich mieszkańców Będzina na boisku Hakoachu przed wywózką do obozów, „Dziennik Zachodni”.
- Kropla wody w tym czasie była marzeniem, toteż pewnego dnia, kiedy zobaczyłam jakąś miskę z płynem, którą przyniosła jedna z koleżanek, rzuciłam się łapczywie do picia. Dopiero później dowiedziałam się, że przez kilka dni pod rząd piłam mocz, oszczędzając każdą kropelkę.
- Opis: wspomnienia więźniarki żydowskiej ze Stutthofu.
- Trupy leżały dookoła baraków całymi tygodniami. Ciemniały i zatruwały powietrze, a co dzień przybywały nowe. Piece w krematorium były przeciążone. Pewnej nocy wybuchł pożar i spłonął budynek krematorium. Piece jednak zostały prawie nie naruszone, tak że mogły pracować już następnego dnia. W tej sytuacji Kommando (…) zaczęło wielką ciężarówką wywozić trupy z obozu na wielki plac poza drutami. Tam ułożono ogromny stos zwłok na przemian z drzewem, następnie polewano łatwopalnymi materiałami i w ten sposób spalono jednorazowo w szybkim tempie około tysiąca trupów. W styczniu stos płonął prawie co trzecią noc.
- Opis: Aldo Coradello opisuje ostatni okres obozu Stutthof.
- Szłyśmy dwanaście dni, kołując dookoła Gdańska. Na drogę dano nam po pół bochenka chleba i trochę margaryny (niektóre zjadły to od razu), a potem przez pięć dni nic nie otrzymywałyśmy. W napotkanych wsiach kobiety i dzieci kaszubskie usiłowały nam dać chleb, ale esesmanki nie pozwalały. Potem znajdowałyśmy podrzucany chleb na drodze. Gdy kromkę chleba spostrzegła esesmanka, wdeptywała ją w błoto. Biły za podnoszenie chleba. Na drodze spotykałyśmy pełno trupów mężczyzn – rozstrzelanych. Na moich oczach rozstrzelano moją koleżankę za to, że osłabła i nie mogła iść dalej. Z naszej kolumny liczącej 1300 kobiet rozstrzelano w drodze ponad 300 kobiet.
- Opis: fragment zeznania Janiny Kozłowskiej, byłej więźniarki w kolumnie ewakuacyjnej na procesie załogi Stutthofu.
- Późno wieczorem, gdy wszyscy położyliśmy się spać, powróciła grupa robocza z Nowego Dworu. Byli wszyscy bardzo milczący, zjedli kolację, umyli się i poszli spać. Nad moją pryczą leżał „marokańczyk”, jeden z ochotników walczących swego czasu w Hiszpanii. Zaczął szeptem opowiadać nam najbliżej leżącym o dniu dzisiejszym: Tego już nie można wytrzymać. Gdy otworzyliśmy wagony kolejowe, posiadające stalowe drzwi zasuwane wypadły z nich poobcinane palce rąk i nóg. Zostały one po prostu obcięte przy zamykaniu tych drzwi przed trzema tygodniami. Gnijące ciała i żywi ludzie leżeli jedni na drugich. Jedna z nich była zupełnie naga i szalona, miała związane nogi i ręce cienkim stalowym drutem. Zwłoki wyrzucaliśmy jak worki, jeden brał za nogi, drugi za ręce. Mnie się udało, bo miałem zorganizowane przedwczoraj skórzane rękawice, które musiałem wyrzucić po tej robocie. Z jednych zwłok wyrwała się ręka podczas podnoszenia zwłok. Wreszcie dobrnęliśmy do żywych. Staraliśmy się pomóc im przy przejściu do wagonów wąskotorówki, ale nie szli dość szybko, jak SS-mani tego wymagali. Ten przeklęty zawiadowca stacji wrzeszczał i skrzeczał, żebyśmy prędzej kończyli przeładunek. Musieliśmy więc i żywych przeładować w taki sam sposób. Nie, to nie jest do zniesienia – zakończył „marokańczyk” swoją opowieść.
- Opis: wspomnienia Martina Nielsena, duńskiego więźnia obozu koncentracyjnego Stutthof.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Zgniłe deski, wąskie przejście. Droga do wolności prowadziła przez gówna. Smród dusił, ale przeszedłem, a wraz ze mną dwóch żydowskich chłopaków.
- Opis: Alojz Przybalka o swojej ucieczce przez obozowe latryny z Auschwitz-Birkenau. „Dziennik Zachodni”.