Marek Konecki
Wygląd
Marek Konecki (1949–2021) – polski fizykochemik, rysownik, satyryk, prozaik, taternik.
Lodowy rycerz i inne górskie osobliwości
[edytuj](wyd. Annapurna, Warszawa 2019)
- Będąc w górach, zawsze miałem wrażenie, że obcuję z czymś wyjątkowym, niemal mistycznym, co zdumiewa i wywołuje zachwyt, jednocześnie podnosząc adrenalinę, szczególnie gdy śmiga się na tyłku z Wrót Chałubińskiego do Stawków Staszica po twardym, całkiem realnym śniegu, próbując hamować czekanem. I jak, w tak niepowtarzalnym środowisku, nie uśmiechać się i nie kpić, głownie z samego siebie, szczególnie wtedy, gdy wychodzi się z tego cało? Zresztą Ojciec powiedział mi kiedyś, że góry są piękne. I tego się trzymam.
- Dochodzący z zewnątrz szum jet streamu, czyli bardzo silnego prądu powietrza buszującego wysoko na „Górze Gór” (K2), urozmaica nieco szum medialny wydobywający się z tabletów i smartfonów. Od góry można oderwać się choć na chwilę, po wyczerpującym wspinaniu zalegając w bazie. Od najnowszych wynalazków cywilizacji oderwać się nie sposób.
- Długi, wolny weekend to czas relaksu i beztroskich chwil, czas wyciszenia po całym tygodniu wytężonej pracy. Jak ja lubię ludzi, którzy deklarują, że udają się wtedy na poszukiwanie spokojnego miejsca do wypoczynku! Zawsze kończy się tak samo: lądują w gwarnym tłumie na Krupówkach.
- W górach, gdy wędrujemy w kierunku nieba, ciśnienie zwykle nam maleje. Ale bywa i odwrotnie.
- Po rozbiciu namiotu zmieniliśmy spocone koszule na świeże, zupełnie jak po wyczerpującym koncercie w Filharmonii. Noc stroiła swoje instrumenty, a my, przy łagodnych dźwiękach soft rocka wpadaliśmy w objęcie Morfeusza.
- – Tego się naprawdę nie spodziewałem – zagadnął poruszony. – Słuchaj, to ciekawe. Wspinacz nie idzie w góry po śmierć? Więc po co? – dopytywał się. – Chce pełniej żyć? No, ale czy nie można jakoś spokojniej, bez ryzyka, że się stłucze tyłek? Chociaż faktycznie, wczoraj sam zaryzykowałem większą sumę pieniędzy na giełdzie – skonstatował na koniec refleksyjnie, czując przędącą się nić sympatii do alpinizmu.
- – O, widzę, że jesteś dzisiaj w doskonałym humorze, mój drogi! – powiedziała, patrząc, jak przy porannej kawie zapamiętale śledzi w Internecie niusy na temat wypraw w Himalaje. – Czyżby kolejny twój znajomy nie zdołał osiągnąć szczytu?
- Przecież wielokrotnie, gdy stawałem przed przewieszoną ścianą czy turnią, zdobycie jej wydawało się absolutnie niemożliwe. A jednak, gdy człowiek dotknął skały, wstępowały w niego jakieś nadzwyczajne moce i cała przygoda kończyła się niespodziewanym sukcesem.
- Nie jestem takim znowu skromnym taternikiem. Dobrze wiem, jaką wartość mają moje górskie osiągnięcia, bo sam je finansuję.
- W górskiej dolinie było już zupełnie pusto o tej porze. Jedynym wędrowcem był padający gęsto deszcz.
- Jak wiadomo wszystkim, czy też tylko niektórym, pomijając aspekt czysto sportowy i medale z tym związane, wspinanie jest nieprzydatne do niczego i całkowicie absurdalne. I może właśnie w tym tkwi sekret jego piękna i powabu.
- Jest znanym internautą wyprawowym. To typ tak zwanego alpinisty-fotelarza posługującego się zaawansowaną technologią. Wiele wie, nie można zaprzeczyć. Zna przecież wszelkie procedury. Specjalizuje się w aktach oskarżenia nierozważnych wspinaczy oraz w bezbłędnym przewidywaniu zdarzeń górskich, które już miały miejsce.
- Stałem na listwie pod okapem. Świeciło słońce. Czułem jego gorący dotyk. Nagle na niebie pojawiło się drugie słońce. Upał stawał się nie do zniesienia. To dzwoniłaś ty. Pociągnąłem łyk zimnej herbaty z termosu.
- Gdzieś na początku lat 70. ubiegłego wieku, schodząc z Przełęczy Kościelcowej po samotnym przejściu grani od Zawratowej Turni, miałem okazję obserwować, jak Wanda Rutkiewicz wraz z Andrzejem Sikorskim wspina się drogą Dziędzielewicza na zachodniej ścianie Kościelca. Zaczęli dość późno, robili właśnie pierwszy wyciąg, gdy usiadłem sobie na głazie i wyciągnąłem szkicownik. Droga była piękna, pogoda dopisywała. Wanda pomachała do mnie ze stanowiska. Krzyknąłem, że prześlę jej rysunek. Niestety, nie dotarł do niej, bo mój ulubiony plecak-horolezka, w którym miałem szkicownik, kilka dni później runął w czeluść z Żabiego Konia.
Księga kpin (satyry, ironie i nonsensy)
[edytuj](wyd. Adam Marszałek, Toruń 2015)
- Aby wydać debiutancką książkę, wziął kredyt hipoteczny na swój apartament w mieście. Teraz czyta te swoje, pięknie wydane strofy, w drewnianej chatce, na działce za miastem.
- Ach, lubię bywać w Dolinie Pięciu Stawów Polskich w Tatrach. Schronisko wysoko, nieśmiertelnie smakowita szarlotka. Najważniejsze, że zasięgu komórka nie ma. Jak dobrze jest wtedy wyskoczyć gdzieś w górę, na Kozi Wierch, czy w kierunku Świnicy, w poszukiwaniu zasięgu.
- A propos powstania Wszechświata. Czystej wody akt twórczy, nieprawdaż. Godny uwagi, bo twórczością, jest zrobienie czegoś z niczego, powiedziałem do niej. Tak, na przykład zrobienie z niczego kłótni, odpowiedziała wieszając swoją nową sukienkę w szafie.
- Atak był brutalny. Wybrali porę deszczową, by uderzyć w nasze stado. Rozproszyli nas wszystkich w koronach drzew. Pod wieczór uspokoiło się. Odeszli na sawannę. Długo lizałem naderwaną stopę i chłodziłem zbite ramię. Kropelki krwi ciekły po moim zarośniętym policzku. To oni uznali to terytorium za swoje, nie wiem dlaczego. Przegoniliśmy ich. Kiedyś widziałem z oddali jak robili to ludzie. Dobrze być czasem szympansem, nie pomyślałem sobie.
- Bardzo lubię oglądać kolorowe pochody. Jak na przedzie idą mali i duzi, rozciągnięci i skurczeni. Za nimi postępują krzywi, prości i z przechyłem. Potem pokazują się kwadratowi, okrągli i ci pomiędzy. Ci nienagannie proporcjonalnie skrojeni i tamci o niewymuszonych żadnymi regułami konstrukcjach. Pod słońcem stołecznego miasta, każda Parada Nierówności jest okazją do podziwiania wszelkich form składających się na rozkład normalny. Z chodnika, normalnie wszystko widać. Machamy chorągiewkami w takt bębnów przyjaznej stereometrii.
- Bardzo przepraszam cię za spóźnienie, mój przyjacielu. Wypadła mi miłość.
- Bezsilność. Stan wyjątkowo przykry dla wrażliwego człowieka, gdy nic już nie można zrobić, by jej zapobiec. Sprawy po prostu zaszły za daleko. Zaniedbana profilaktyka, zbagatelizowane symptomy, poniechanie spraw nabrzmiewających. Pewnie wszystko naraz. Zawsze bezsilność wobec cudzego sukcesu jest dołująca.
- Bezzębni prześmiewcy, żują suche kawałki dzieła. Rozmaczają je w dygresjach i teoriach. Nie mogąc ugryźć skutecznie, jak drewniane konie kolebią się na biegunach z ortodoksji, śmiech z pustego wnętrza skorupy, jeno wydając.
- Będąc w depresji, łatwo być zalanym.
- Bujałem w obłokach długo. Po pewnym czasie okazało się, że oderwałem się od atmosfery. Swoją drogą, była ona ostatnio trudna do zniesienia.
- Chciałbym jednak uniknąć mówienia o mądrych i głupich. W obu tych środowiskach mam wielu znajomych.
- Chciał go uratować, tonącego w smutku. Satyryk. Nie był w stanie podać mu brzytwy humoru, bo właśnie się golił, więc rzucił mu ostatni kapralski dowcip ratunku.
- Ciekawy eksperyment, powiedział do mnie, widząc jak przyczepiam ciężkie ordery i odznaczenia, do skrzydeł tego zasłużonego dla poczty gołębia. Należy mu się szacunek, ale czy będzie teraz fruwał, zapytał z niepokojem. Nie przejmuj się stary, to emeryt, i tak daleko nie poleci.
- Cierpiał. Najpierw była muzyka poważna, symfoniczna, potem teatr dramatyczny. W końcu, niejako na straszny deser, opera. Gęsty tłum otaczający miejsce kaźni, głośno szydząc z ofiary, domagał się nowych tortur. W ostatnim słowie prosił o kilka taktów disco-polo. Wyzionął ducha porażony poezją współczesną.
- Cóż z tego, że nie wierzymy w Boga. Bogu nie przeszkadza to wierzyć w nas.
- Dlaczego nie dać w telewizji czegoś o szczęściu, bez dodatkowych utrapień i problemów. Pytał sam siebie, siedząc samotnie w reżyserce. Przecież, to byłoby piekielnie nudny hit, jak flaki z olejem, pomyślał nad konsoletą. No tak, czyjeś szczęście nudzi, gdy nie mamy go w sobie. Krwawe ludzkie kotlety są lepiej przyswajalne.
- Dobry Bóg sam ma to, czym nas obdarował. Wolą wolę. Odbiera ludziom rozum, kiedy chce.
- Dochodziliśmy do eksponowanej grani, kiedy on potknął się i poleciał z nawisem kilometr w dół. Przez lornetkę widzieliśmy jak podniósł się z lodowca i z niecierpliwością otrzepywał spodnie. Tyle roboty na nic, pomyśleliśmy tak, jak on mógł sobie pomyśleć. Dzisiaj już nie zdąży dojść do nas, do obozu czwartego. Popatrzyliśmy w niebo w kierunku tego, który właśnie udał się na wirtualną kawę. Po niej, dokona korekty nawiasu, z którego wypadł on. Nasza liczba pierwsza.
- Do obśmiania została już chyba tylko śmierć. Mimo usilnych prób nie udało się jej do końca zbrukać dowcipem, utytłać w błocie banału, strącić z podestu powagi w otchłań trywialnego żartu. Obśmiano już dotkliwe cierpienie fizyczne i psychiczne innych. Religijne symbole, drogie totemy, święte obrazki i czułe miejsca. Obśmiano wysiłek bezpieniężny, krople potu na czole, w drodze do człowieka w sobie. Tylko śmierć jest ciekawa kolejnego żartu na swój temat. Gdy udany, bawi się dobrze i nie zawraca nigdy z drogi. Do ciebie, humorysto.
- Dopiero kiedy, przewróciłem się, wtedy ona na mnie najechała. Tłumaczyła się potem, że jak widzi leżącego faceta, to nie ma hamulców.
- Doszło między nami w końcu do pojedynku. Artystycznego. Zasadnicza różnica zdań. Podjąłem wyzwanie, choć wiedziałem od samego początku, że on miał nade mną znaczącą przewagę, ponieważ niczego jeszcze nie stworzył.
- Fabrycy, dzięki temu, że miał luki w wykształceniu, jak dziury w szwajcarskim serze, mógł z czasem, kiedy w pełni dojrzał, wpakować w nie wiele cennych, bo aktualnych dezinformacji.
- Gadanie z Tobą to czysta przyjemność, powiedział dziad do odkurzonego obrazu.
- I co ty na to, zapytał go, gdy wychodzili po moim koncercie z Filharmonii. Chapeau bas, powiedział widząc mnie stojącego na ulicy z jeszcze ciepłym instrumentem pod pachą. Zdjął kapelusz, po tym jak przelatujący gołąb ozdobił nakrycie jego szlachetnej głowy beżowo-kremowym rzucikiem.
- I otworzyli wszystkie granice biednym, by grodzić osiedla dla bogatych.
- Jego dzieło zapadło jak kamień w wodę. Powstały kręgi dyskusyjne.
- Jest kimś bardzo ważnym w moim życiu, powiedziała jaskółka, obniżając lot łagodnie nad łąką i wskazując człowieka, który kosił trawę. Kiedy lecę w jego pobliżu, to zawsze się wznoszę. Jakieś prądy wstępujące, bo ja wiem, trudno dociec. Nawet jak zanosi się na deszcz.
- Każdy ma teraz swoją komórkę. Niektórzy tuż za chlewikiem.
- Kiedy wyłączyłem w telewizorze głupotę, nic nie było słychać.
- Lubiłem szukać, ale nic napotkanego nie sprawiało mi przyjemności. Poszukaj konieczności, nie będziesz miał problemu, co wybrać, powiedziała do mnie widząc moje długie wahanie. W końcu, zamknęła drzwi pokoju od wewnątrz, na klucz. Zostaliśmy sami. Pozostawało teraz tylko poszukać jej.
- Mam sto tysięcy uśmiechów, które długo zbierałem, ale doprawdy nie wiem w co je korzystnie zainwestować. By dostać godziwy procent i nie stracić na humorze.
- Myślę, że w niebie religii musi być wesoło, jeśli każda z nich dostarcza swojego boga. Na pewno mogą razem rozegrać niejednego ekumenicznego roberka. Nie rozmawiając o pryncypiach, bo każdy z nich wie wszystko. O regułach gry także. Ciekaw tylko jestem, czy demona przypadkowości zapraszają do stołu gry, w charakterze dziadka.
- Nie była jakoś specjalnie hołubiona przez krytykę. Większość nagród dostawała od publiczności. Po spektaklach przynoszono jej bukiety kwiatów, w hołdzie dla jej talentu, komplementowano jej wspaniały mezzosopran. Jedna rzecz tylko nie dawała jej spokoju i sprawiała piekącą przykrość. Dobrze wiedziała, że przecież była obdarzona przez naturę tylko sopranem.
- Ominęliśmy tę osadę z daleka. Była ciemna noc. Szliśmy, trzymając swoje psy na smyczy. Z oddali niosło się tylko, w zimnym, nieprzeniknionym powietrzu, szczekanie ludzi.
- Pan jest heretykiem wyobraźni. Marzy pan inaczej niż wszyscy tutaj.
- Podziwiałem go za to, że nigdy nie tracił rozumu. Przyznał się potem, że go nigdy nie miał.
- Rozum zaprzyjaźnił się z sercem. Jeden problem mniej, powiedziała wątroba.
- Spytałem ją, czy może go zastałem. Już go tutaj nie ma, powiedziała do mnie cicho, wskazując pusty pokój. Wczoraj żegnaliśmy go wszyscy. Przeszedł do historii.
- To był dopiero bieg. Dotarłem do celu sporo przed nią. Czekałem na nią dłuższą chwilę. Uśmiechnęła się do mnie tylko, gdy zdyszana dobiegała do mety. Ta, od której, tak wiele się nauczyłem. Moja nadzieja.
- Widziałem go jak wędrował wzdłuż kamienistego brzegu oceanu. Sięgał niespiesznie do kieszeni, wyjmował portfel i wrzucał banknoty we wzburzoną, niebiesko-zieloną toń. Frunęły nad falami, by po chwili zanurzyć się w odmęty. Podszedłem i zapytałem milcząco o powód jego rozrzutności. Zrazu nie odpowiedział, uśmiechając się do siebie. Od zawsze, wrzucam mu kasę, bo to go uspokaja, odrzekł powoli, kierując swój lekko zamglony wzrok na cichnący podwieczorny horyzont. No tak, on miał całkowitą rację. To był przecież Ocean Spokojny.
- Wszyscy po kolei składali wieńce i kwiaty. On jeden złożył swój autograf na jego trumnie. Pewnie tak z przyzwyczajenia.
- Zamiast dostrajać się do drugiego człowieka, teraz wystarczy mieć numer jego komórki.
- Zdrowych ludzi, było tu, jak na lekarstwo.
- Życie, podzielił na okresy pięciominutowe. Dla wygody, lubi uporządkowany tryb życia. Teraz zastanawia się, które jest to te pięć minut.
Kalendarium kpin
[edytuj](wyd. Zeszyty poetyckie, 2013)
- Dostałem razem z kolegą fuchę w piekle. Kładliśmy kostkę brukową z intencji, od rana. Dorzuć jeszcze kilka dobrych intencji a całe piekło będzie nimi wybrukowane, wskazał mi na niedoróbki. Kończyliśmy, zadowoleni z dobrze wykonanej roboty. No i samopoczucie jak w niebie.
- Dzisiaj przeszukałem całe mieszkanie w poszukiwaniu pokoju. W końcu wieczorem znalazłem go w kuchni.
- Dzisiaj skończyła nam się kasa a to dopiero środek miesiąca. Mój drogi, powiedzmy sobie coś miłego. To pozwoli nam obojgu przetrwać do końca miesiąca.
- Lubiłem jej obecność, szczególnie na pierwszych dwóch randkach. Potem zadzwoniła i powiedziała, że i owszem, jestem w jej typie ale nasz związek nie ma przyszłości. Powodem jest mój trudny charakter. Wyjechała. Jestem teraz sam, znaczy wpadłem w złe towarzystwo.
- Mój mąż jest prezesem w dużej firmie, powiedziała mi. Sam mówi, że to nieco go usztywnia. Przynajmniej w pracy. Polubmy sztywniaków, można się zawsze na nich oprzeć, dodała w zaufaniu.
- Nie wstydźmy się okazywania swoich uczuć, działajmy, powiedziała. Z ulgą wyciągnąłem z tyłka pineskę na której siedziałem cierpliwie od dłuższej chwili i głośnio westchnąłem.
- Odpisała mi w tonie przyjaznym, że nie jestem w jej typie. Po czym poszła ze mną na całość. Boże, jak ja znam się na kobietach. Muszę szybko zrobić coś kretyńskiego, bo mi jeszcze nie uwierzą.
- Podpadłem jej. Nie pamiętam oczywiście nawet czym. Podała mi w rewanżu do wypicia koktajl. I nie była to bynajmniej jakaś cykuta starej daty. Napój okazał się trucizną, na czasie. To była kompozycja ze skrajnego egocentryzmu, kultu rywalizacji i wyścigów. Przeżyłem, ale do tej pory odbija mi się to czkawką tabelek, głupich list rankingowych i idiotyzmów jak opętańczy kult gwiazdorstwa.
- Powiedziała, że mam rozciętą górną wargę. Ja wspomniałem delikatnie o jej zaczerwienionych oczach. Jak dwoje zakochanych w sobie ludzi jest ze sobą razem przez całe dwa dni, to musi się to tak skończyć.
- Różne ciekawe enuncjacje prasowe i telewizyjne podają jak poruszać się po globalnym świecie towarów, jakimi są ludzie. Co jest na, której półce od dołu do samej góry. Kupuję ten pomysł, sprzedam ci inny. Twój krecik zakochał się w mojej norce, stwierdziła bez ogródek, na łamach. Ja jestem takim twoim Fast Food, istnieję dla szybkich numerków ptaszka bez zobowiązań, zaistniała inna. Nie nadążasz. Nie szkodzi. Posegregują cię, zmielą, jeszcze się przydasz. Nawóz do ogrodów za wysokimi płotami, zawsze potrzebny.
- Zamówiłem glizdy na lancz. Zestaw wykwintny. W modnej restauracyjce, w centrum miasta. Tuż obok biurowca. Na wszelki wypadek sprawdziłem. Były bez twarzy.
- Zdrowo się odżywia, regularnie ćwiczy, wysypia się i dobrze wygląda. Prowadzi bezstresowy tryb życia. I mimo to jest pełen optymizmu.
Wiersze tatrzańskie
[edytuj](wyd. Warszawa 2003)
- Konto
Mam konto w pewnym banku
Wyłożone lustrami tektonicznymi ściany
Obrotowe drzwi dolin lodowcowych
Ochrona z kolorowych pomurników
(…)
- Milczenie pod Zamarłą
(…)
Pewne jest tylko bicie źródła
Wiatru, skały, śniegu
Pewnie jest tylko bicie zegarów
Pod południową ścianą
Pamiętam te chwile, kiedy nie potrafiłem
Milczeć w dolinie pustej w słowa
Nie pamiętam, że nie słyszałem wtedy
Milczenia Zamarłej
- Niepokój
(…)
Góry istnieją
Nieruchomym
Niepokojem
Erotyki górskie
[edytuj](wyd. Warszawa 2000)
- Dziewczyna z taboriska
W wieczornej toalecie
Włosy czesała
Grzebieniem
Skalnej grani
Rankiem jasnym
Znów potargana czekała
Na dotknięcie gór
- Lodowy
(…)
Ja mknąłem
W aureoli
Niepewny jutra
Ona zapewniała mnie
O efektach zdrowych
Szczytowania
W odległych polach
Podszczytowych
- Zachodnia ściana Zadniego Kościelca
Trudno było
Dobić się
Do jej łóżka
Ale gdy
Wbijałem hak
Traciła cnotę
W ponurym zacięciu
Które przeszliśmy
Razem
W zeszłym sezonie
W zachodniej ścianie
Zadniego Kościelca
Słowniczek terminów górskich
[edytuj](wyd. Warszawa 1994)
- Bacówka – dogodne miejsce w górach gdzie ma prawo zaskoczyć nas noc w towarzystwie właśnie spotkanej górołazki.
- Ciśnienie – coś co nam skacze gdy widzimy parę zgrabnych nóg niewieścich na perci.
- Dom wczasowy – idealne miejsce do wygłaszania opowieści naszych mrożących krew w żyłach przygodach górskich, które właśnie planujemy.
- Erozja – sposób obecności w górach wycieczek szkolnych, rajdów itp.
- Janosik – legendarny osobnik pożyczający sprzęt turystyczny lub wspinaczkowy od bogatych górołazów, którego mimo licznych monitów, nie ma zwyczaju zwracać.
- Krupówki – niezawodny sposób na spotkanie dawno nie widzianych znajomych.
- Piwo – napój który pomaga przypomnieć nam o przeżyciach górskich, których nigdy nie mieliśmy.
- Płat śniegu – przedmiot największej pokusy do wchodzenia nań turystów obu płci w klapkach lub innym obuwiu plażowym.
- Poronin – baza wypadowa taternika Lenina w góry Tatry.
- Punkt widokowy – miejsce łatwo rozpoznawalne po dużej ilości zardzewiałych puszek po konserwach, butelek, toreb plastikowych i śmieci różnego autoramentu.
- Reumatyzm – arka przymierza pomiędzy alpinistą i górami.
- Samochód – przydatny środek lokomocji niestety posiadający pewną wadę: nie zawsze da się nim wjechać na sam czubek góry.
- Stonka – nieuświadomiony element turystyczny w górach. Przemieszcza się i żeruje zwykle w większych stadach. Charakteryzuje się tym, iż tępi i niszczy wszystko, co się rusza (np. kozice, świstaki, misie) i to, co stoi względnie spokojnie (np. krokusy, turnie).