Lesio (powieść)
Wygląd
Lesio. Powieść – nie da się ukryć – humorystyczna – powieść Joanny Chmielewskiej wydana w roku 1973.
- – Dajcie tę przykładnicę, założę mu, bo z gadania to już widzę, że nic nie wyjdzie.
Na widok przykręcanych do przykładnicy rolek cudzoziemiec okazał wyraźne zdziwienie i nieufność. Wydał z siebie kilka nieartykułowanych pytających dźwięków, obejrzał przykładnice, zamocowane na pozostałych deskach, poruszył nimi lekko i wykonał kilka gestów, wskazujących, iż nie pojmuje braku poprzecznego ramienia przy chodzących na rolkach rajszynach (…).
– No co on, rolek nie widział czy co? – zdziwił się Lesio z niesmakiem. – Dzicz jakaś na tym zachodzie… (…)
– Powiedz mu, że my pracujemy na rolkach, bo nie mamy trzeciej ręki – podpowiedział Karolek Januszowi. – Możliwe, że oni mają, ale my nie.
(…) W umysł nowego pracownika usilnie wpajano przekonanie, iż gdzieś w Europie egzystują tajemnicze trzyrękie istoty, posługujące się tradycyjnymi przykładnicami. Z uwidocznionych na starych odbitkach historii obrazkowych niezbicie wynikało, że istoty te emigrują z Polski, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu, jeśli nie liczyć odciętych, najprawdopodobniej siekierą trzecich rąk.
- – Ja cze kocha – rzekł Bjorn wkrótce potem, patrząc na Karolka z życzliwym uśmiechem.
– Na litość boską, czego on się mnie czepia jak rzep psiego ogona?! – powiedział Karolek z rozpaczą.
– Kocha cię, nie słyszysz? – odparł Janusz niemiłosiernie, z wyraźnym zadowoleniem, iż uczucia cudzoziemca nie na niego padły. – Kogo ma się czepiać, jak nie ukochanej osoby?
– Nie mógłby kochać kogoś innego? – zaprotestował Karolek. – Musi mnie?
– Dam czy ryja – obiecał mu w odpowiedzi Bjorn, błogo uśmiechnięty.
– Nie chcę! – jęknął Karolek, przywiedziony tą obietnicą niemal do paniki.
– Dlaczego nie chcesz? – zdziwił się Lesio. – Niech ci da, zobaczymy co to takiego.
– Nie wiesz co to jest ryj? – zdziwił się z kolei Janusz.
– Ja cze kocha – powtórzył Bjorn, uporczywie zwracając się do Karolka. – Odwal sze.
– Bardzo dziwne objawy uczuć – stwierdziła Barbara, z zainteresowaniem przysłuchując się konwersacji. – Chyba on ma na myśli coś innego…
- – Lochy – powiedział pośpiesznie. – Tu są lochy.
Chwilę trwało milczenie.
– Lochy są bardzo niebezpieczne – powiedział ostrzegawczo Janusz. – Szczególnie, jak mają małe. Rzucają się na każdego.
Barbara i Karolek zgodnie odczuli jakieś dziwne oszołomienie.
Obydwoje wiedzieli wprawdzie, że locha to jest maciora dzika, ale w pierwszej chwili wydało im się, iż Lesio ma raczej na myśli tereny poniżej zamkowych piwnic. Wizja lochów lęgnących małe i rzucających się na każdego, odebrała im głos.
Lesio popatrzył na Janusza wzrokiem całkowicie pozbawionym wyrazu.
– One są chyba stare – powiedział trochę niepewnie. – I w ogóle dlaczego małe?…
– No, małe – wyjaśnił Janusz niecierpliwie. – Warchlaki. Nie wiem, czy stare mogą mieć ale przecież są i młode!
Teraz Lesio odczuł oszołomienie. Barbara i Karolek wymienili spojrzenia.
– Jeden z nich zwariował – powiedziała Barbara z troską. – Nie wiem, który.
– Mnie się wydaje, że obaj – odparł Karolek z głębokim przekonaniem.
– O co wam chodzi – zdziwił się Janusz. – Chyba dobrze mówię, nie? Warchlaki. Lochy mają warchlaki.
– Nie, to my mamy lochy – zaprotestował słabo Lesio i Janusz przyjrzał mu się nagle z nie ukrywanym zdumieniem.
– Loch… – zaczął Karolek.
– Locha – poprawił Janusz.
– Ratunku – powiedziała beznadziejnie Barbara…
- Naturalną rzeczy koleją po niedzieli wstał poniedziałek.
- Przed nimi, na łagodnie nachylonym zboczu rozciągała się kwiecista łąka, na środku łąki zaś pasł się młodu buhaj.
(…) Na przeciwległym skraju łąki ukazał się Lesio (…) i szedł teraz z wolna w kierunku przyjaciół, całkowicie zaabsorbowany sceną ucieczki na karym rumaku z kasztelanką w objęciach. Pogoń prowadził nader niesympatyczny mąż kasztelanki.
– Tak się spokojnie pasie, a jak przyjdzie co do czego, to nie wiadomo, co mu do łba strzeli – powiedział nagle z niesmakiem Janusz.
Obserwujący Lesie Barbara i Karolek poczuli się zaskoczeni tą uwagą. Lesio szedł wprawdzie powoli i z pochyloną głową, jednakże odległość jego twarzy od bujnej trawy była dość duża. Nic nie wskazywało na to, żeby miał się w tej chwili pożywiać.
– Dlaczego uważasz, że on się pasie? – spytała Barbara z nieskrywanym zainteresowaniem.
– No a co robi? Widzisz przecież, że żre trawę!
– Ja nie widzę – zaprotestował Karolek. – Idzie i niczego nie zrywa.
Teraz Janusz poczuł się zaskoczony.
– Zgłupiałeś czy co? Co ma zrywać? Mordą żre, bezpośrednio!
Barbara i Karolek wytrzeszczyli oczy na Lesia w przekonaniu, że jakieś jego ruchy umykają ich uwadze.
– Ty widzisz, żeby on coś żarł? – spytała Barbara nieufnie.
– Nie widzę – odparł stanowczo Karolek. – Idzie i nawet się nie schyla. Jemu chyba te pomidory zaszkodziły i ma halucynacje.
- Skruszonego męża nie było, a za to wokół widniało pobojowisko, nasuwające na myśl skojarzenia z trzęsieniem ziemi lub też przejściem trąby powietrznej.
- Środkiem toru, przed parowozem, pędził człowiek z garbem na plecach, wywijający na wszystkie strony płonąca i sypiącą iskry pochodnią, nie wykazujący najmniejszej chęci zboczenia gdziekolwiek i najwyraźniej w świecie zamierzający tak pędzić aż do dnia Sądu Ostatecznego!