Krzemowe remedium. Garść rozważań na temat infostrady
Wygląd
Krzemowe remedium. Garść rozważań na temat infostrady (ang. Silicon Snake Oil) – zbiór esejów autorstwa Clifforda Stolla z 1995 roku; tłumaczenie – Tomasz Hornowski.
- Adres [e-mail] musi być napisany ze stuprocentową dokładnością – nie ma mowy o żadnych błędach. Zakrawa na ironię, że dotyczy to Internetu, który wykazuje totalne lekceważenie zasad poprawnej pisowni.
- Czego właściwie uczy używanie komputerów? Z pozoru pisania, uruchamiania i korzystania z programów. Założę się jednak, że w istocie uczy czegoś zupełnie innego.
Komputery przyzwyczajają dzieci do wielogodzinnego gapienia się w ekran. Uczą je akceptować bez dyskusji to, co podsuwa maszyna. Wyrabiają w nich błędne przekonanie, że świat jest pasywnym, zaprogramowanym tworem, w którym kliknięcie myszą przynosi właściwą odpowiedź. Uczą ich nawiązywania powierzchownych znajomości za pośrednictwem poczty elektronicznej. Podpowiadają, że nie trzeba być zdyscyplinowanym, skoro frustracje można wyładować jednym naciśnięciem klawisza. Przekonują ich, że gramatyka, myślenie analityczne i kontakty międzyludzkie nie mają znaczenia.
- Jakie to smutne – żyć metaforami zamiast prawdziwym życiem. Jedynych wrażeń zmysłowych dostarcza patrzenie w świecący ekran, dotykanie klawiszy i słuchanie sporadycznych pisków dobiegających z głośnika. Cała reszta jest syntetyczna.
- Komputerowe sieci udostępniają ogrom danych. Ich wielkość dawno przekroczyła megabajty, gigabajty czy terabajty. Tylko ile z tego jest zdroworozsądkową informacją? Dane jako takie nie są informacją, tak jak pięćdziesiąt ton cementu nie jest drapaczem chmur.
- Komputery są doskonałe do trwonienia czasu, który bez nich o wiele trudniej byłoby zmarnować.
- Komputery są jak lizaki psujące zęby. Dzieciaki je uwielbiają, ale kiedy się od nich uzależnią, nudzą się, gdy nie mają tego kolorowego ustrojstwa. Czytanie książek staje się dla nich nużącą pracą. W książkach nie ma efektów dźwiękowych i wszystko muszą sobie wyobrażać sami.
- Medium, za pomocą którego się komunikujemy, zmienia nasz styl bycia i myślenia. My programujemy komputery, lecz komputery programują także nas.
- Nad edytorem tekstu pracuje kilkunastu programistów. Przez rok w pocie czoła piszą procedury i usuwają błędy. Budowla, którą wznieśli z bitów, ma postać jednego pliku. To też jest informacja… Trudno powiedzieć, by była darmowa.
Kto właściwie jest jej właścicielem? To, że kupiliście książkę lub CD-ROM, nie znaczy, że macie prawo go skopiować i sprzedać. A tu dowiaduję się, że Fundacja na rzecz Darmowego Oprogramowania argumentuje, iż programy są czymś zasadniczo odmiennym od książek. (…) Twierdzą oni, że prawo autorskie działa na szkodę społeczeństwa, gdyż hamuje swobodny przepływ informacji. (…) Jest to rodzaj technomarksizmu – zlikwidujmy prywatną własność, a wszyscy staną się szczęśliwi.
- Niektórzy ludzie nie mający dostępu do sieci uważają, że są odcięci od jakiegoś niezwykle ważnego aspektu współczesności. Jednakże tylko pod pewnym względem życie codzienne wymaga komputerów albo dostępu do sieci cyfrowych. Nie mają one żadnego znaczenia dla gotowania, prowadzenia samochodu, przyjmowania gości, rozmawiania, jedzenia, spacerów, tańców i plotkowania. Aby upiec chleb, zagrać w piłkę nożną, uszyć narzutę, zbudować płot, wyrecytować wiersz lub zmówić pacierz, komputer nie jest potrzebny.
Z drugiej strony mam przyjaciół, którzy spędzają w sieci dziesięć, dwanaście godzin dziennie. Odpowiadanie na elektroniczne listy, przesyłanie plików, bawienie się grami, czytanie wiadomości sieciowych czy po prostu wędrowanie po Internecie pochłania im znaczną część życia. Czują się dotknięci, jeśli im się powie, że tracą coś niezwykle istotnego – bogactwo życia.
W odpowiedzi owi nałogowcy tłumaczą, jak ważne są sieci, elektroniczna łączność i domowe komputery. Dla nich Internet jest zarówno narzędziem, jak i społecznością – czymś, co jest niezbędne w pracy i w domu.
Za grosz im nie wierzę.
- Podobnie w trosce o zdrowie psychiczne osób pracujących z komputerami można by wymagać, aby co rano przed zalogowaniem się do sieci mówili dzień dobry pięciu prawdziwym ludziom.
- Ponieważ zwracam się głównie do tych, którzy czują mistyczne zauroczenie Internetem, więc powtórzę: Marzyciele, strzeżcie się. Życie w prawdziwym świecie jest o wiele ciekawsze, ważniejsze i bogatsze niż wszystko, co możecie zobaczyć na monitorze.
- Przykładowo, panuje przekonanie, że programy graficzne i malarskie otwierają przed artystami nowe perspektywy. W dużym jednak stopniu ograniczają im swobodę wyboru kształtów, rozmiarów, kolorów i faktur. Ponadto artysta musi się ściśle stosować do reguł narzuconych przez program. Graficy komputerowi nigdy nie pracują w takich tworzywach, jak papier, tkanina czy alabaster. Komputerowa sztuka wzbudza w nas zachwyt tylko dlatego, że wybryki fantazji wydają się przeciwne naturze informatyka.
- Sądzimy, że informacja w Internecie jest darmowa. Wysłanie listu elektronicznego, wyszukiwanie informacji czy przesyłanie plików nic nie kosztuje.
Bzdura. Informacja nie jest darmowa. I nigdy nie była. Ktoś musiał zapłacić za gazetę leżącą pod moimi drzwiami. I nie chodzi tylko o koszt papieru – dziennikarze, redaktorzy i drukarze też nie pracują za darmo.
Informacja w Internecie także nie jest darmowa. Ktoś musiał zapłacić za zielony kabel ethernetowy biegnący wzdłuż ściany, za szybkie routery kierujące ruchem pakietów, za światłowodowe łącza i gigabajtowe twarde dyski.
- (…) sieć komputerowa jest istotnie pewnego rodzaju wspólnotą.
Jakże jednak ubogą! Pozbawioną kościoła, kawiarni, galerii, teatru i piwiarni. Z mnóstwem kontaktów między ludźmi, lecz bez krzty człowieczeństwa. Z cyberseksem, cyberdziwkami, cyberświntuszeniem, ale bez prawdziwego, namiętnego kochania się na sianie.
No i bez śpiewu ptaków.
Nawet jeśli zignorujemy najbardziej ewidentne braki – dziecięcy śmiech, dżem śliwkowy, zielony samochód sportowy mojej siostry Rosalie – pozostają inne niedostatki tej namiastki lokalnej społeczności. Jakie? Brak poczucia trwałości i przynależności, przywiązania do miejsca i ciepła, jakie daje lokalna historia. Nie ma w niej tego, co jest esencją życia w sąsiedzkiej wspólnocie: przyjacielskich spotkań i poczucia, że się do niej należy.
Och tak, słyszę, co mówicie: Przecież to społeczność metaforyczna. Tylko że wszystko, co się dzieje w sieci jest metaforą: rozmowami bez mówienia, uśmiechaniem się bez poruszania ustami i obejmowaniem bez dotykania.
- To nierealny wszechświat, organizm utkany z nicości. Gdy Internet uwodzicielsko mruga ikoną wiedzy jako potęgi, nierealna rzeczywistość wabi nas, byśmy porzucili przyziemne życie. Kiepska to jednak namiastka, owa rzeczywistość wirtualna, gdzie panoszy się frustracja i gdzie – w imię świętości, takich jak Edukacja i Postęp – najważniejsze strony związków międzyludzkich bezustannie się dewaluują.
- W San Francisco i Chicago powstają kluby nocne z terminalami komputerowymi. Można przyjść, usiąść przy stole i zacząć internetowe pogaduszki, poczytać listy dyskusyjne albo zagrać w Netrek. Jakiż to smutny i samotny sposób spędzenia wieczoru: wokół pełno ludzi, a my rozmawiamy z nieznajomymi znajdującymi się gdzieś daleko.
- W świecie, w którym jedynym wyznacznikiem mocy systemu komputerowego jest szybkość, obowiązuje prawo Greshama: zły software wypiera dobry. Wystarczy, żeby był szybszy.
- Wybiegając naprzód, powiem, że właśnie tego dotyczą moje najpoważniejsze obiekcje w stosunku do sieci komputerowych. Izolują one ludzi od siebie i umniejszają wagę prawdziwych przeżyć. Szerzą wtórny analfabetyzm i zabijają kreatywność.