Joanna Rajkowska
Wygląd
Joanna Rajkowska (ur. 1968) – polska artystka współczesna tworząca instalacje, przede wszystkim w przestrzeni publicznej.
- Kiedy miałam jakieś osiem lat, dostałam sandały. Były bardzo niewygodne, więc postanowiłam je przerobić, bo mama była zbyt biedna, żeby mi kupić następną parę. Coś tam wycięłam, doszyłam klamerkę i dopiero zaczęłam w nich chodzić. I to kompletnie przemeblowało mi głowę. Nie traktuję rzeczywistości jak niezmiennego stanu rzeczy, który muszę z bólem zaakceptować. To, jak sobie urządzimy świat i nasze w nim współżycie, zależy od nas – mieszkańców kamienicy, miasta, kraju, świata… Tak więc od czasu tych sandałów jestem człowiekiem lewicy.
- Źródło: rozmowa Artura Żmijewskiego, Sztuka publicznej możliwości, rajkowska.com.pl
- Zobacz też: lewica
- Koncentruję się na tym, co się dzieje między jednostkami a miejscem. Nie na relacji my-oni, a na relacjach ja-ty i ja-ty-miejsce. Pracując z konkretnym miejscem, sprowadzam te powiązania do relacji fizycznych, bo wszelka lokalna polityka zaczyna się od tego, jak się wobec siebie ustawiamy i jak wyznaczamy dla siebie nawzajem terytorium. A także jak rytualizujemy wzajemne zachowania. Mój domowy przepis polega na zaproponowaniu pewnej wizji, która dotyczy ciała. Ta wizja zagarnia i rewolucjonizuje ludzkie zachowania, bo poddaje ludzi wspólnym, mocnym przeżyciom. A to kasuje wszelkie dotychczasowe hierarchie i produkuje konieczność komunikacji – uwspólnotowienia tych przeżyć. Ta wizja kasuje nie tylko hierarchie, ale również rytualne formuły zachowań i powoduje, że bycie ze sobą staje się inne, że język relacji trzeba tworzyć na nowo. To się właśnie wydarzyło przy Dotleniaczu.
- Moja miłość do kiczu jest nieskończona. Mam dużo gorszą skłonność – lubię rzeczy w złym guście. Dlatego, że są bezbronne i często zdradzają naturę swoich właścicieli. W przeciwieństwie do rzeczy cool, które zazwyczaj są zgrabnym parawanem ludzkich ułomności, rzeczy w złym guście nie potrafią niczego ukryć. Palmy, spluwaczki, rydwany, bambusy, nietoperze, złoto, srebro, ostrygi, stawy i wulkany, całe to imaginarium pochodzi z mieszczańskiej kamienicy. Są to projekcje marzeń o lepszym życiu, o podróży do ciepłych krajów, zaklęcia rzeczywistości, wykładniki wątpliwego statusu.
- Nie mogę patrzeć, jak łatwo ludzie poddają się niemocy, słodkiej niemożności. Nic mnie nie rozsierdza bardziej niż społeczna impotencja, która zawsze kończy się wzajemną niechęcią i toksyną, bo innych obarczamy winą, za to, że jest, jak jest. Więc chcę, żeby ludzie chcieli.
- Są takie miejsca, w których jest zakodowana pamięć, jakaś wiedza o braku tych ludzi. Ja próbuję ten brak rozkodować, przenicować, czyli nieobecność przekuć w obecność. Zawsze znajdą się tacy, którzy nie chcą widzieć innych, nie chcą o nich pamiętać. Wtedy nie mam wyjścia, muszę się z ich niechęcią skonfrontować. Najważniejsze jest jednak to, jak się skonstruuje miejsce, w którym ma dojść do owej konfrontacji.
- Studiowałam u malarza, mistyka i znawcy teologii prawosławnej, profesora Jerzego Nowosielskiego. Profesor często powtarzał, że aby namalować dobrze jakiś przedmiot, trzeba się stać tym przedmiotem, utożsamić się z nim. Za jego słowami stała długa tradycja malarstwa ikon, tradycja w której przedmiot nie jest reprezentowany lecz jest obecny poprzez malarstwo. W ten sposób malowanie stało się dla mnie doświadczeniem żywego, intensywnego kontaktu z rzeczywistością, sposobem komunikowania się. Doświadczenie to, przeniesione w sferę relacji międzyludzkich stało się bodźcem do tworzenia sytuacji i wydarzeń, w której najistotniejszy jest intensywny, pozawerbalny kontakt człowieka z człowiekiem.
- Źródło: culture.pl