Ireneusz Kania

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów

Ireneusz Kania (1940–2023) – polski tłumacz i pisarz.

  • A moda na rower to jedna z niewielu dobrych mód, które się w Polsce przyjęły. Bo my najchętniej kopiujemy mody najgorsze. Więc moda na rower cieszy mnie ogromnie. Widzę dziś obrazki, o których marzyłem całe życie: mamusię, tatusia i dwójkę bajtli jadących w rządku. Cała rodzina na rowerach na dobrze urządzonej ścieżce, bo takie też zdarzają się w Krakowie, np. ta prowadząca z Salwatora w stronę Wodociągów. W Polsce to nawet lepiej wygląda niż w Szwecji.
  • Dla mnie, jako starego tłumacza i redaktora, w dzisiejszych czasach tłumaczenie z przekładu jest czymś dziwnym. Nie akceptuję tego. Chyba że dysponuje się talentem na miarę Miłosza, który przetłumaczył parę wierszy Kawafisa z angielskiego i wyszły mu pięknie. Dzisiaj już się tego nie robi, chyba że mamy do czynienia z jakąś epopeją Indian północnoamerykańskich, których języki są bardzo trudne i słabo znane. Wtedy, jako mniejsze zło, bierzemy istniejący przekład, żeby dać wyobrażenie o tych tekstach. Ale nowogreckiego nie możemy traktować jak jednego z dwustu mówionych języków na Nowej Gwinei czy gdzieś w Afryce, z całym szacunkiem dla tych języków i dla tych kultur. Musimy zbliżyć się do oryginału, bo wiadomo, że w tłumaczeniu z przekładu i potem w każdym kolejnym przekładzie coraz większy jest naddatek interpretacyjny. Tłumaczenie jest zawsze interpretacją. Chodzi o to, by ten naddatek był jak najmniejszy.
  • Gdy spotykam się z młodymi ludźmi, którzy mają ambicje pracować intelektualnie, mówię im, by dbali o fizyczną kondycję. To niebywale pomaga w każdej pracy.
  • Gdy wyrusza się na dłuższe, męczące trasy i chce się jechać szybko, a wieje wiatr, to nieocenioną rzeczą jest zmienianie się na prowadzeniu. Ten pierwszy wytwarza za sobą w odległości pięciu-sześciu metrów worek próżni, w którym jest mniejszy opór powietrza, więc jedzie się o wiele łatwiej, da się odpocząć. Ale przychodzi moment, że trzeba kumpla zmienić – wtedy odpoczywa on. W ten sposób we dwójkę można bez większego zmęczenia pokonywać długie odległości – to niesłychanie wydajny system, dziś praktykowany w drużynowych wyścigach. A my jako dzieci sami go odkryliśmy.
  • […] jestem człowiekiem, który prawie się nie męczy. I przez 60 lat trenowania sportów, w tym intensywnego podnoszenia ciężarów, może ze dwa-trzy razy poczułem zmęczenie. Kiedyś w górach szedłem 12 godzin – od ósmej do dwudziestej – ostrego marszu. Wtedy czułem się rzeczywiście zmęczony. Objawiało się to w ten sposób, że całą noc nie zmrużyłem oka. W każdym razie fizyczny wysiłek mnie nie męczy.
  • Mnie się tutaj nasuwa inna opozycja, między trzeźwością, jasnością spojrzenia, takiego, o jakie chodziło Cioranowi, bez złudzeń żadnych, takiego, o jakie chodziło Grekom, które się przechowało w greckiej literaturze do dzisiaj, jako kretike matia, kreteńskie spojrzenie u Kazantzakisa. Okrutne i absolutnie trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Więc z jednej strony jest nakaz trzeźwości, a z drugiej mentalne i duchowe odrętwienie, które się kojarzy z polskim zaściankiem, jak u Mickiewicza w cudownym „Panu Tadeuszu”. Zaścianek, sielanka, świat zamknięty, odrętwiały w szczęściu, do którego myśl trzeźwa nie ma dostępu. Szczęście i błogość jako odrętwienie. Sławianie, my lubim sielanki. To jest nasz główny nurt literatury, niestety. To denerwowało Gombrowicza, to denerwowało Miłosza, on o tym często mówił. Ciemność w literaturze naszej była u Sępa Szarzyńskiego. I koniec. A potem były serwituty narodowe, patriotyczne, jako wymóg chwili bardzo uzasadnione. Zabrakło czasu, sił i odwagi, żeby spojrzeć rzeczywistości prosto w twarz, a ma ona często twarz jak z obrazu Muncha. Ale to też jest rzeczywistość. Rzeczywistość, w moim przekonaniu, głębsza, najgłębsza.
    • Źródło: Andrzej Serafin, Na trzeźwo, tygodnikpowszechny.pl, 9 września 2012
  • Mówiąc już bardzo ogólnie: ponieważ sam jestem domorosłym kulturoznawcą, zawsze bardziej interesowały mnie różnice niż podobieństwa między kulturami. Zawsze wydawało mi się, że mówienie o podobieństwach prowadzi do banałów. To różnice są ciekawe – tak jest w każdej dziedzinie.
  • [Nasza kultura jest], jak to Miłosz zawsze powtarzał, bogoojczyźniano-cukierkowa, gdzie mało jest wyczulenia na metafizyczny aspekt zła. Mało jest tego w literaturze naszej. I przy okazji załatwia się ten interes, że my po prostu wzbogacamy naszą kulturę o te akcenty, których jest za mało.
    • Źródło: Andrzej Serafin, Na trzeźwo, tygodnikpowszechny.pl, 9 września 2012
  • Od dzieciństwa rozpierała mnie energia, wyczyniałem sztuki akrobatyczne, po drzewach łaziłem jak małpa, nauczyłem się chodzić po linie. Ta ogólna sprawność mi została, do dzisiaj jestem w stanie podciągnąć się na drążku z obciążeniem 30 kg, kiedyś to było 50 kg.
  • Prawdę mówiąc, nie mam zbytniej potrzeby kontaktu z ludźmi, jestem raczej typem aspołecznym. Ta kwalifikacja idzie za mną od dziecka.
  • Większość moich tekstów, a w tej chwili mam w dorobku przeszło sto książek przełożonych z szesnastu języków, to teksty, które tłumaczyłem, ponieważ mnie samego bardzo interesowały, dla mnie osobiście były ważne jako pomoc w szukaniu mądrości. To moja główna motywacja.
    • Źródło: Andrzej Serafin, Na trzeźwo, tygodnikpowszechny.pl, 9 września 2012
  • Wszystko zależało od wiersza, ale zawsze starałem się godzić ogień z wodą, szukałem drogi pośredniej pomiędzy Scyllą ścisłości filologicznej i Charybdą rygorów formalnych. Wiadomo, że możemy tutaj mówić tylko o kompromisie, mniej czy bardziej udanym. I nie ma na to rady. Za każdym razem chodziło mi o nieco inne rzeczy. Uroda formalna wielu wierszy była dla mnie decydująca. Specyficzny rytm, kapryśna dykcja nowogreczyzny. No i wielkie bogactwo tego języka, również dźwiękowe. Trudno to oddać w polszczyźnie, bo jej zasoby prozodyczne są dużo mniejsze. Szuka się kompromisu, a przy tym szukaniu ostateczną instancją jest po prostu intuicja artystyczna. Rozstrzyga talent literacki albo jego brak.