Guy de Larigaudie
Wygląd
Guy de Larigaudie (1908–1940) – podróżnik, francuski działacz ruchu skautowego okresu międzywojennego, człowiek nieustannej modlitwy.
- Boże mój, spraw, by siostry nasze – dziewczęta miały harmonijne ciała, by były uśmiechnięte i ubrane ze smakiem. Spraw, żeby były zdrowe i aby dusza ich była czysta, aby były czystością i wdziękiem naszego ciężkiego życia. By wobec nas były proste, macierzyńskie, bez nieszczerości i kokieterii. Spraw, by nic złego nie wśliznęło się między nas. I żebyśmy – chłopcy i dziewczęta – byli jedni dla drugich źródłem nie upadków, lecz bogacenia się. Między Tahiti i Hollywood – wspomina dalej – na koralowych plażach i pokładach parowców trzymałem w ramionach, w rytmie tańca najpiękniejsze kobiety świata. Nie zamierzałem zerwać żadnego z tych ofiarowujących się czy pałających żądzą zdobycia kwiatów. A przecież nie rezygnowałem z tego dla jakichkolwiek względów ludzkich – dla jednej tylko miłości Bożej.
- Była to chyba Metyska. Miała wspaniałe ramiona i tę zwierzęcą piękność mieszańców o grubych wargach i ogromnych oczach. Była piękna, szaleńczo piękna. Prawdę mówiąc, pozostawało tylko jedno. Nie uczyniłem tego. Wskoczyłem na konia i odjechałem galopem, płacząc z rozpaczy i wściekłości. Ufam, że w dniu sądu, jeśli zabraknie czegokolwiek, co mógłbym ofiarować Bogu – dam Mu niby wiązankę wszystkie te pocałunki, których ze względu na miłość do Niego nie chciałem poznać.
- Całe moje życie było jednym długim poszukiwaniem Boga. Wszędzie i o każdej godzinie, na każdym miejscu świata tropiłem jego ślady. Śmierć będzie dla mnie tylko cudownym spuszczeniem ze smyczy.
- Codzienna Komunia stała się dla mnie jak kąpiel w żywej wodzie, która koi i odpręża mięśnie, jak pożywny posiłek przed drogą.
- Codzienna Komunia św. była dla mnie każdego ranka obmyciem się w wodzie życia (…), była pożywnym posiłkiem przed dalszym etapem drogi, była czułym spojrzeniem, które daje odwagę i ufność. Przeszedłem przez świat jak przez ogród otoczony murem. Szukałem przygód na pięciu kontynentach (…), a ja jestem ciągle w zamknięciu. Przyjdzie jednak dzień, gdy będę mógł zaśpiewać pieśń miłości i wesela. Usuną się wszystkie zapory. A ja zdobędę Nieskończoność.
- Czuć w głębi siebie wszelki brud, rozpustę i wrzenie instynktów ludzkich, a jednak trwać ponad tym, nie zanurzając się – tak jak kroczy się po wyschniętym trzęsawisku, pozwalając unosić się dzięki jakiejś swoistej lekkości
- (czystość) Jest możliwa, piękna i wzbogacająca, jeśli opiera się na zasadzie pozytywnej: żywej, całkowitej miłości Boga, gdyż tylko ona jedna zaspokoić potrafi ogromną potrzebę miłości, której pełne jest serce człowieka.
- Ktoś tam mijając nas rzuca nieprzyjemną uwagę… ty śpieszysz się… odchodzisz… lecz uśmiechnij się, uśmiechnij się szeroko. Jeśli ten uśmiech jest szczery, radosny – i tamten uśmiechnie się także, a cały incydent skończy się spokojnie. Spróbuj!
- Nasze życie jest tylko ciągiem następujących po sobie najdrobniejszych gestów, lecz te – gdy uświęcone – kształtują naszą wieczność.
- Nie mogły zrozumieć piękne cudzoziemki – wyznaje – że nawet przy najbardziej porywającej muzyce tanecznej serce moje dotrzymuje taktu modlitwie i że modlitwa ta jest silniejsza aniżeli ich wdzięk i powab.
- Patrząc (…) na najbardziej nędzny film – pisał – można (…) modlić się machinalnie: za aktorów, reżysera czy statystów, za publiczność, która się bawi lub nudzi, za swego sąsiada z prawej czy z lewej strony.
- Pędzona w nagonce zwierzyna daje z siebie znacznie większy wysiłek aniżeli my zdobywając łańcuch gór Birmańskich. A przecież tylko człowiek nadać może sens swemu wysiłkowi. Trzynastoletni chłopiec, który wstaje o kwadrans wcześniej, by pogimnastykować się przy otwartym oknie, zdobywa się na wysiłek, którego wartość jest większa aniżeli wysiłek szarżujących bawołów.
- Przychodzą ciężkie godziny – wyznaje – gdy pokusa grzechu tak mocno i nieodparcie trzyma całe ciało, że tylko machinalnie – brzeżkiem ust i niemal nie wierząc zdolni jesteśmy mówić: Boże mój, mimo wszystko kocham Cię, lecz Ty zlituj się nade mną. I są wieczory, gdy siedząc czy to w głębi kościoła – i nawet nie mogąc się modlić (…), umiemy zaledwie powtarzać to biedne zdanie, którego czepiamy się jak deski ratunku: jednakże kocham Cię, Boże mój.
- Przyjdzie jednak dzień, gdy będę mógł zaśpiewać pieśń miłości i wesela. Usuną się wszystkie zapory. A ja zdobędę nieskończoność.
- Ścinając końcem szpicruty chwasty, żując źdźbło trawy, goląc się rano, bez znużenia powtarzać można Bogu, że kocha się Go bardzo. (…) Śpiewem opowiadać całe swe życie minione i marzenia, które się snuje na przyszłość – i tak mówić do swego Boga. I mówić Mu także, tańcząc z radości w blasku słońca na plaży czy sunąc na nartach po śniegu. Mieć zawsze blisko siebie Boga jak towarzysza i powiernika.
- Tak bardzo przyzwyczaiłem się do obecności Boga w sobie, że w głębi serca zawsze mam modlitwę, która dochodzi niemal do warg. Ta zaledwie świadoma modlitwa nie ustaje nawet w półśnie, któremu towarzyszy kołysanie pociągu czy pomruk okrętowej śruby, nawet w uniesieniu ciała czy duszy, nawet w gorączce miasta czy napięciu uwagi w czasie pochłaniającego zajęcia. Gdzieś w głębi mnie jest toń nieskończenie spokojna i czysta i nie mogą jej dotknąć ani cienie, ani wiry powierzchni.
- Trzeba serce mieć tak pełne Boga jak narzeczony ma serce pełne kobiety, którą kocha.
- W gruncie rzeczy to wszystko jedno, czy ze względu na Pana Boga obiera się kartofle, czy buduje katedrę.
- Wszystko trzeba ukochać: orchideę, niespodziewanie rozkwitającą w dżungli, pięknego wierzchowca, gest dziecka, dowcip czy uśmiech kobiety. Trzeba podziwiać wszelką piękność odkrywać ją, nawet jeśli nurza się w błocie i podnosić do Boga