Szczęście za progiem

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów

Szczęście za progiem – powieść obyczajowa Manuli Kalickiej z 2005 roku.

Gosia[edytuj]

  • Nie przyjedzie raczej tym autobusem rycerz w lśniącej zbroi. To by było najlepsze i najprostsze, ale coś mi mówiło, że nie ma co na to liczyć. Cuda się zdarzają. Może. Ale nie u nas, w Jagniątkowie.
  • Samą poezją człowiek nie wyżyje.
  • Śmierdziało. Okropny zapach moczu, kurzu i brudu unosił się w powietrzu. Jagniątkowo to nie Paryż i Pola Elizejskie, ale pachnie u nas bzem, czeremchą i sianem. Tu śmierdziało na ulicy.
    U nas – w domach.
    Szłam i gapiłam się na ludzi i wystawy. Nie podobało mi się. To ma być Warszawa? Stolica i w ogóle moja ziemia obiecana? Ja to kręcę. Tu jest okropnie. Spojrzałam na nazwę ulicy – Targowa. Chyba tu jakieś targi się odbywają albo co. Skręciłam i szłam dalej, gapiąc się na rozsypujące się domy i cuchnące bramy. Nasz Pleszew jest lepszy. Zdecydowanie. Nie miałam żadnej koncepcji, co ze sobą zrobić. Wlokłam się ulicą bezmyślnie, byle do przodu. Zmęczona podróżą i upałem, nie miałam żadnego, nawet najmarniejszego pomysłu, co dalej. Weszłam na jakieś podwórko. Na środku stała odrapana Matka Boska i kontener ze śmieciami. To ma być Warszawa?
  • Takich facetek jak ja było w naszej wsi kilkanaście. Wszystkie po odzieżówce, która wciąż produkuje kolejne roczniki popapranych panienek.
    No bo jedyny zakład odzieżowy splajtował lat temu cztery. Ja się już nie załapałam do roboty. Miałam natomiast rzecz u nas rzadką, a mianowicie maturę. Nie wiem, co mnie podkusiło. Z mojego rocznika zdawało ją dziesięć najambitniejszych. Wszystkie zdałyśmy i teraz każda ma sobie czym tyłek podetrzeć. Albo powiesić na ścianie. Maturę, nie tyłek. Bo roboty nie ma – ani u nas w Jagniątkowie, ani w sąsiednim Pleszewie. Żyjemy tylko siłą rozpędu. To mama wyrwie jakiś zasiłek, to dzieciaki sprzedadzą grzyby albo śliwki przy drodze. Czasem ojczym coś da, jeśli załapie się na jakąś robotę. Ogólnie mówiąc, kaszana.
    A ja już nie mogę wracać do tego smrodu, brudu i ubóstwa. Ja padam, spadam, ja wymiękam. Mnie tu już nie ma.
  • Tereska chodziła ze mną do odzieżówki; w ciążę zaszła w trzeciej klasie.
    I skończyła na niej edukację. Z małą zresztą szkodą, zarówno dla siebie, jak i przemysłu odzieżowego. Jadźka skończyła nasz uniwersytet z czerwonym paskiem i co? To samo. Wiecznie naprany mąż i bachory. Ja ocalałam. Nie wpadłam, miałam więcej szczęścia niż rozumu. Kandydaci do małżeństwa trafiali mi się raczej tacy niżej podłogi. Nie chciałam ani ich, ani życia, które mi mogli zaoferować. Kiedy patrzyłam na moje dwie kumpele i moją matkę, wiedziałam, że te scenariusze lubią się powtarzać.

Dialogi[edytuj]

  • – Karaluchy! Karaluchy!!!
    – Gdzie? – zainteresowała się, gapiąc się na mnie jak na głupią.
    – Na prześcieradle – wykrztusiłam przestraszona.
    Popatrzyła na puste prześcieradło, na mnie i wzruszyła ramionami.
    – A co chciałaś znaleźć w łóżku za tę cenę? Lindę? – Prychnęła i wyszła.