Zofia Komedowa

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów
Grób Krzysztofa Komedy i Zofii Komedy Trzcińskiej na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim

Zofia Komedowa (właśc. Zofia Janina Trzcińska, z domu von Tittenbrun; 1929–2009) – polska miłośniczka jazzu, organizatorka, promotorka i manager, guru polskich jazzmanów, muza i żona Krzysztofa Komedy. Pośmiertnie odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

  • Byłam nadopiekuńcza. Ja Krzysia nawet strzygłam, bo jemu wciąż szkoda było czasu; albo komponował, albo coś mu się dobrze grało, albo ćwiczył palcówki. Szyłam mu nawet bardzo modne, piękne i kolorowe koszule. Ludzie się zachwycali. To dawało mi ogromne zadowolenie, że sprawiam mu przyjemność i że tak ładnie wygląda. Tak się nim opiekowałam, że nawet przy wyrywaniu zęba stałam za fotelem dentystycznym i trzymałam go za skronie.
  • Nocą przed występem na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie spacerowaliśmy po molu. Wtedy w Polsce, jeśli już się grało jazz, to tylko tradycyjny. Mieliśmy tremę, jak ludzie przyjmą ten modern jazz Komedy. I podszedł od nas taki chłopczyk, blondynek i jąkając się, powiedział: „Nic się nie martwcie, ja będę waszym pierwszym kibicem. Będę siedział po turecku przed pierwszym rzędem i wołał: bis!”. I tak rzeczywiście zrobił. Dlatego nazwaliśmy go Kibic. Ale potem nie można się było od Skolimowskiego uwolnić. Ciągle za nami jeździł, chciałam mu okazać za to wdzięczność i załatwiałam, że będzie nam światła ustawiał. Komeda wymyślił, żeby były efekty świetlne, bo to ludziom ułatwi słuchanie, bo przecież nie byli przyzwyczajeni do modern jazzu, a jeździliśmy po różnych powiatowych miasteczkach, żeby zarobić. Ale Skolimowski się na tym nie znał, źle te światła puszczał. I chłopcy – Wróblewski z Milianem – łapali go po koncercie i robili mu „witki a la Skolimo”. Zawijali go w kołdrę i dawali mu łomot.
  • On nigdzie, bidak, nie mógł beze mnie być, ani poflirtować sobie za bardzo, bo już trzask prask…, patrzą – Zośka jest przy nim… Ja sobie z tego nie zdawałam sprawy. Wiele lat po jego śmierci zrozumiałam, że nie dawałam mu odetchnąć.
  • On wszystko co robił, starał się wykonać perfekcyjnie i był bardzo dobrym laryngologiem. Robił już nawet operacje. Ale tak strasznie cierpiał i tęsknił za muzyką, że jak chodził na poranki filharmoniczne w Poznaniu, to płakał z tęsknoty i radości, że w ogóle słucha muzyki. On nie tylko uznawał i kochał jazz, ale także muzykę poważną; zawsze miał karnet na Festiwal Szopenowski i Warszawską Jesień.