Ewa Kubasiewicz-Houée

Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów
Ewa Kubasiewicz-Houée (2014)

Ewa Kubasiewicz-Houée (ur. 1940) – polska polonistka, bibliotekarka, działaczka opozycji w PRL.

  • Będąc członkiem Zarządu Regionu szybko zorientowałam się, że na Wałęsie nie można polegać. Zmieniał on często zdanie, ulegał wpływom i działał niezgodnie ze statutem związkowym. Uchwały przegłosowane przez Zarząd Regionu nie były realizowane tylko dlatego, że to nie odpowiadało jego interesom. Gwiazda był konsekwentny i mądry, więc nie mogłam dokonać innego wyboru.
  • Błędem byłoby myśleć, że to chodziło o jeden kawałek papieru, jak Pani mówi. Trzeba pamiętać, że władze ogłosiły abolicję na wszystkie działania przed 13 grudniem 1981 roku. Oficjalnie więc Sąd Marynarki Wojennej nie mógł mnie skazać za to, co robiłam przed tym terminem. Uczepili się więc tej ulotki, bo niczego innego nie mogli nam wytknąć. W gruncie rzeczy skazano nas wszystkich za całą naszą działalność prowadzoną przez półtora roku istnienia związku. Gdy zaś chodzi o mnie, to jestem przekonana, że nie bez znaczenia był fakt, iż działałam na terenie Wyższej Szkoły Morskiej, uczelni paramilitarnej. Nasza działalność związkowa miała wielki wpływ na naszych studentów i to było bardzo groźne dla władz. Ten wpływ na młodzież wytykano mi wielokrotnie podczas procesu.
  • Była to dla mnie i dla nas wszystkich bardzo trudna i wręcz tragiczna chwila. Ten strajk był naszym obowiązkiem. Musieliśmy zaprotestować przeciwko bezprawiu, mimo że sprawa była beznadziejna. To, czego spodziewaliśmy się od dawna, stało się więc faktem. Byłam zrozpaczona.
  • Na pewno nie było łatwo. Wczesne wstawanie, potem zaraz apel (później odmówiłyśmy stawania do apeli), nędzne śniadanie i czekanie na 45-minutowy spacer, jeżeli się np. nie było go pozbawionym za karę. A my, ponieważ protestowałyśmy przeciwko wielu sprawom, to często byłyśmy karane w rozmaity sposób. A to odbierano nam prawo do spaceru, to znów pozbawiano nas prawa do korespondencji z rodziną czy wizyt najbliższych itp. Od samego początku odmówiłyśmy pracowania. Praca w więzieniu była niewolnicza, płacono grosze i odciągano pieniądze za wyżywienie. Wychodziłyśmy z założenia, że jeżeli władza ludowa nas zamknęła, to niech nas żywi. Z tego właśnie powodu karmiono nas wg tzw. normy „nie praca”. Było to naprawdę minimum, tyle, aby można było przeżyć. Poza tym każda z nas sama organizowała sobie życie w celi. Ja np. uczyłam się francuskiego. Byłyśmy bardzo solidarne i pomagałyśmy sobie wzajemnie.
  • Nie czuję się żadną ofiarą i nie wszyscy o mnie zapomnieli. Byłam przecież członkiem Komitetu Wykonawczego Solidarności Walczącej, a potem szefem struktur zagranicznych SW. Jak Pani widzi, zostałam doceniona przez ludzi tzw. pierwszej Solidarności.
  • Zwróciłam się do Bogdana Borusewicza z prośbą, żeby mi udostępnił jakąś maszynę, abym mogła drukować gazetę i ulotki. Spotkałam się jednak z odmową, ponieważ, jak się później okazało, Bogdan nie zamierzał pomagać konstruktywnej opozycji. Ci, którzy mieli bardziej niezależne poglądy nie mogli liczyć na niego, choć dysponował jako szef podziemnej gdańskiej Solidarności olbrzymią pomocą z Zachodu. Maszyny drukarskie i powielacze chowane były w piwnicach, a ludzie nie mieli na czym pracować. W ten sposób zniknęła prawie cała podziemna prasa na Wybrzeżu. Borusewicz mówił zresztą otwarcie, że nie chce, aby ludzie Gwiazdy mieli na czym drukować. Myślę, że nie chodziło tylko o moją osobę, ale o ubezwłasnowolnienie całego Gwiazdozbioru.